wtorek, 1 lipca 2025

Ognie Niebios - Robert Jordan

Tytuł: Ognie Niebios
Cykl: Koło Czasu
Autor: Robert Jordan
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Gatunek: fantasy

„Koło Czasu” po raz piąty. Tradycyjne ostrzeżenie przed spoilerami do poprzednich tomów (spoilerów z omawianego tomu starałam się unikać) i odnośnik do recenzji tomu pierwszego.

Po przewrocie w Białej Wieży Siuan, Leane i Min ruszają na poszukiwanie Aes Sedai, które nie zgadzają się z rządami Elaidy. Zbieg okoliczności sprawia, że ich tropem rusza Gareth Bryne, nieświadomy kim są poszukiwane przez niego kobiety. Nynaeve i Elayne, nieświadome wydarzeń w Tar Valon, po wydarzeniach w Tanchico starają się wrócić do Wieży. Na ich szczęście, w snach można dowiedzieć się wielu pożytecznych rzeczy… Tymczasem Aielowie pod wodzą Car’a’carna wyruszają w pościg za armią Couladine’a.

W tym tomie zdecydowanie dużo się dzieje. Są bitwy, zwroty akcji, knowania… Całkiem sporo postaci dostaje swoje pięć minut – i wykorzystuje je w pełni. Błyszczą szczególnie Mat i Nynaeve. Mat im bardziej nie chce być bohaterem tym bardziej się nim staje, a ja ten typ niechętnego bohatera wprost uwielbiam, szczególnie, że ma tak cięty język. Nynaeve zaś wszystkie swoje błędne decyzje w tym tomie odkupiła pod koniec, nie będę zdradzać jak, powiem tylko, że bardzo sprytnie wykorzystała pewną rzecz… Są w tym tomie sceny, które łamią serce. Nie będą oczywiście spoilerować. Ale ryzyko złamanego czytelniczego serca istnieje.

Coraz więcej dowiadujemy się o Przeklętych. Zarówno o ich knowaniach w teraźniejszości (a knują i to na potęgę, zwłaszcza, że każdego z nich obchodzi jedynie własna korzyść) jak i ich przeszłość. Oraz przeszłość Smoka. Ponieważ Lews Therin w tym tomie zaczyna coraz wyraźniej pokazywać, że Smok się odrodził. Rand musi wkładać dużo wysiłku w zachowanie własnej tożsamości.

Polityki jest tu trochę, są przetasowania na tronach, knucia i spiski zarówno Aes Sedai jak i Przeklętych. Sojusze nie zawsze są oczywiste. Rand zaś gdzie nie ruszy wpływa na bieg wydarzeń. Kolejne narody przyłączają się do Smoka Odrodzonego. A Rand widać, że ma plan. Coraz mniej w nim tego wiejskiego chłopaka, który musiał uciekać z rodzinnej wioski.

Faktem jest, że bohaterowie potrafią momentami irytować. Szczególnie jeśli chodzi o relacja romantyczne. A w sumie to postacie kobiece potrafią irytować ogólnie. Czy one wszystkie muszą być takie nierozsądne i uparte?! No i Rand wkurza z tą swoją chęcią chronienia kobiet bez względu na okoliczności. Co on, zaginiony brat bliźniak Shirou Emiyi z „Fate/Stay Night”?! Obaj rudzi, obaj mają nierówno pod sufitem, obaj prędzej zginą niż pozwolą kobiecie walczyć?

Coraz bardziej podoba mi się magia w tym świecie. Płomień stosu, który z początku wydawał się być jedynie wyjątkowo silnym atakiem, okazał się być czymś o wiele ciekawszym. Niezmiennie podoba mi się koncept obroży a’dam. A i sam Świat Snów też jest bardzo ciekawy. Sporo w tej części istotnych rzeczy się tam dzieje. W tym tomie Rand w końcu ma nauczyciela, który może mu przekazać wiedzę na temat przenoszenia przez mężczyzn. Chłopak używa mocy coraz bardziej świadomie, rozwija się. Nie przenosi już tylko instynktownie.

Z kwestii czysto językowych to mnie coraz bardziej irytuje nadużywanie słowa „łono” w tej serii, zwłaszcza, że z kontekstu jasno wynika, że nie o łono chodzi. Ale to już przy recenzji poprzedniego tomu ustaliłam, że to jest wina tłumaczki, a nie autora, po angielsku to ma więcej sensu. Większych błędów w polskiej wersji nie stwierdziłam, a przynajmniej nie pamiętam, więc nie mogło być źle.

Ten tom czytało mi się bardzo dobrze. Akcja nabrała tempa, relacje między bohaterami się rozwijają, ogólnie – dzieje się. Chciałabym żeby taka tendencja się utrzymała, choć słyszałam, że w późniejszych tomach tempo siada. W każdym razie, zamierzam przekonać się empirycznie czy tak jest faktycznie. Do następnego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz