wtorek, 15 lipca 2025

Doctor Who - sezon 2 (2025)

Rok produkcji: 2025
Kraj produkcji: Wielka Brytania
Gatunek: serial, sci-fi

W przeciwieństwie do książek, nie piszę o każdym serialu, który obejrzę. Na ogół nie mam o nich nic do powiedzenia, poza tym czy mi się podobało czy nie, a to można zmieścić w jednym zdaniu, więc bez sensu robić post. Ale mam kilka takich tytułów, które wywołują we mnie na tyle silne emocje, że tekst praktycznie sam się pisze. I mogą to być emocje zarówno pozytywne, jak i negatywne. Jak jest w tym przypadku? Zapraszam do lektury.

Belinda Chandra dostała kiedyś od chłopaka gwiazdę. A konkretnie certyfikat posiadania takowej. Wydawałoby się zwykły, nic nie znaczący prezent, ot głupotka. Jakież więc było zdziwienie Belindy, gdy wiele lat po otrzymaniu tego prezentu zjawiają się u niej inteligentne roboty twierdzące, że jest królową planety noszącej to samo imię co ona i ma poślubić Wielki Generator Al by złączyć unią ludzi i roboty. Oczywiście ona sama nie ma w tej sprawie nic do gadania. Okazuje się też, że ludzcy mieszkańcy planety Pannabelindachandra Jeden też nie są zachwyceni rządami Wielkiego Generatora. Wśród rebeliantów Belinda poznaje tajemniczego Doktora, podróżnika w czasie i przestrzeni. Po rozwiązaniu kłopotów z Generatorem, który okazuje się nie tym czym się początkowo wydawał, Doctor próbuje odstawić nową znajomą do jej domu, na Ziemię dnia 24 maja 2025. Jednak z jakiegoś powodu to się nie udaje. Teraz Doktor i Belinda podróżują przez czas i przestrzeń szukając sposobu, by dotrzeć do tego jednego dnia…

Nie będę ukrywać, mam z tym sezonem wiele problemów. Poprzedni, choć nie był idealny podobał mi się i dawał nadzieję, że „Doctor Who” wrócił na dobre tory. Ten sezon… Moim zdaniem nie dowiózł.

I żeby nie było, wciąż uważam, że Ncuti Gatwa jest świetny w tej roli. Facet naprawdę potrafi mi sprzedał mi tę wersję Doktora, dużo bardziej emocjonalnego od poprzedników, zakochanego w świecie i ludzkości, a jednocześnie skrywającego głęboko w sobie pewien mrok. Wręcz żałuję, że nie miał on okazji częściej pokazywać tej bardziej bezwzględnej strony swojego bohatera, bo naprawdę dobrze się go ogląda w takich scenach. Tylko właśnie – takich scen w tym sezonie jest bardzo mało. Nie jest to duża wada, bo Gatwa w wersji radosnej też jest świetny. No po prostu – lubię Piętnastego Doktora, po prostu.

Mam za to problem z jego towarzyszką. Początkowo Belinda wydawała mi się ciekawym przypadkiem: towarzyszka Doktora, która nie chce z nim podróżować, a jedynie jak najszybciej wrócić do domu. Zdecydowanie bardziej krytyczna i podejrzliwa względem dziwnego faceta w magicznej budce niż jej poprzedniczki. Niestety, charakter Belindy po kilku odcinkach traci pazur, przestaje być tak podejrzliwa, wręcz dziwi się jak widzi furię Doktora. Nie wiadomo czemu, przecież jeszcze parę odcinków temu celnie punktowała jego niepokojące zachowania, a nic co zobaczyłam na ekranie nie uzasadniało tego nagłego przypływu wiary. Dodatkowo o samej Belindzie nie dowiadujemy się praktycznie nic poza tym, że jest pielęgniarką. Co wiemy od pierwszego odcinka. Dosłownie, od pierwszego odcinka wiemy wszystko o tej bohaterce, a jedyne zmiany w jej postaci zachodzą dlatego, że scenarzyści tak chcą. Wydaje mi się, że scenarzyści sami siebie mocno ograniczyli przez wybrany kierunek narracji. Belinda nie może wrócić do domu, więc nie ma tego uziemienia w postaci rodziny jakie miały poprzednie towarzyszki z sezonów Russela T Daviesa. Owszem, finałowy odcinek tłumaczy, skąd taka decyzja, ale nie zmienia to faktu, że przez to Belinda wypada okropnie płasko.

Zaskoczył mnie cały odcinek poświęcony Ruby i w ogóle duża rola tej bohaterki. Przede wszystkim nie spodziewałam się, że zobaczymy ją tak szybko po tym jak przestała podróżować z Doktorem. I o życiu Ruby dowiadujemy się w tym sezonie więcej niż o Belindzie, mimo mniejszego czasu ekranowego. No i w sumie jej wątek wprowadza jednego z antagonistów tego sezonu.

Jeśli zaś chodzi o samą fabułę… Ogólnie poziom odcinków jest równiejszy i wyższy niż początkowych odcinków poprzedniego sezonu. Chciałam napisać, że odcinków świetnych nie było, ale to byłoby niesprawiedliwe, bo było parę. Szczególnie jeden całkiem dobrze operujący klimatem grozy i to takiej bez pokazywania potwora. Całkiem dobrze wypadł też przedostatni odcinek, ale tak samo jak poprzednio, okazuje się, że podbudowa finału była ciekawsza niż sam finał. A finał był podbudowywany przez ostatnie dwa sezony, więc można było mieć oczekiwania. Ogólnie fabuła okazała się zakręcona jak świński ogonek. Zbyt zakręcona jak dla mnie. Co gorsza, bardzo mocno bazuje na odniesieniach do klasycznych odcinków „Doctora Who”, których widz znający tylko nowsze wcielenie serialu nie ma jak zrozumieć. Nie jestem też przekonana, czy pewien wątek nie jest sprzeczny z konceptem „dziecka poza czasem”, co nie byłoby problemem, gdyby się odcięli od tego pomysłu. Ale co chwilę są do tego nawiązania, więc w oczywisty sposób się nie odcinają. Ogólnie główny wątek sprawia wrażenie chaotycznego, są tam fajne pomysły, ale dzieje się za dużo naraz i za mało klarownie.

Plus odnoszę wrażenie, że w sumie Davies powtarza swoją pierwszą erę. W poprzednim sezonie towarzyszką była zwyczajna jasnowłosa dziewiętnastolatka. W tym sezonie ciemnoskóra pielęgniarka. No ciężko żeby od razu nie przyszły na myśl Rose i Martha. Zresztą, były jeszcze odcinki specjalne z Donną. Przeciwnicy też w pewnym sensie wydają się powtórzeniem pewnego schematu z tamtych sezonów, acz nie aż tak bezczelnym. Cały czas mam wrażenie, że twórcy próbują mi sprzedać to samo, tylko w nowszym papierku.

Boli też, że jest to ostatni sezon z Gatwą w roli Doktora. Byłabym w stanie ten serial oglądać tylko dla tego faceta. A biorąc pogłoski, że przez kiepskie wyniki oglądalności serial może przez dłuższy czas nie wrócić, niepokoi zakończenie go cliffhangerem. Ja tu potrzebuję odpowiedzi, czy twórcy mają jakiś sensowny pomysł na kolejne wcielenie, czy znowu grają na sentymencie widzów i odgrzewają tego samego kotleta n-ty raz. Znaczy, kogo ja oszukuję, oczywiście, że odgrzewają. Pytanie tylko czy to będzie zjadliwe. Tylko, że istnieje możliwość, że teraz tego kotleta zamrożą.

Zresztą, odniosłam wrażenie, że twórcy mają plan awaryjny na wypadek klapy tej wersji. Już od odcinków z Tennantem sugerują, że wszystko to dzieje się w ździebko innej rzeczywistości niż poprzednie serie. Chodzi głównie o fakt, że w tym uniwersum zamiast grawitacji jest mawitacja. Tłumaczyłoby to aktywny udział bogów w ostatnich sezonach i dawało bezpieczną możliwość resetu rzeczywistości. Ale to tylko taka moja mała teoria.

Dużym minusem jest dla mnie wątek romansu Doktora z Łotrem. A właściwie brak tego romansu. Łotr się pojawia na jedną kilkusekundową scenę i tyle! W poprzednim sezonie odniosłam wrażenie, że to miał być ten główny wątek romantyczny tej ery, a tu równie dobrze mogłoby tego wątku nie być! Ja nie twierdzę, że musi być wątek romantyczny albo, że go być nie powinno. Ale jak już jest to, kurczę, niech będzie porządny. Bo tu mamy praktycznie ten sam przypadek co z Yaz, z tą różnicą, że przynajmniej Piętnasty i Łotr mają chemię, w przeciwieństwie do Trzynastej i Yaz.

A jak już przy Trzynastej jesteśmy to dostała niewielkie cameo i w sumie stwierdzam, że obejrzałabym więcej odcinków z nią napisanych przez Daviesa, bo przez te kilka minut wydała się ciekawszą postacią niż przez swoje trzy sezony.

No i jeszcze pozostaje kwestia tej nieszczęsnej poprawności politycznej. Przede wszystkim: bardzo podobało mi się, że twórcy pamiętają, że Doktor nie jest już biały i że faktycznie ma to wpływ na to jak go traktują w odcinkach, których akcja dzieje się w czasach segregacji rasowej. Dużo bardziej wolę takie podejście niż udawanie, że rasizm nie istnieje. Za to moim zdaniem zmarnowano odcinek, którego akcja działa się w Nigerii. W sensie, sam wydźwięk odcinka był w porządku, ale ten sam, a nawet lepszy efekt można było uzyskać po prostu pokazując, że Doktor się tam czuje swobodnie, naprawdę, nie trzeba było tego mówić wprost. I to jest chyba mój największy problem z tą tak zwaną „poprawnością polityczną” czy „woke”. Nie samo przesłanie, z którym w sumie się zgadzam, tylko kompletny brak wiary w to, że widz jest się w stanie sam pewnych rzeczy domyśleć. Proszę, nie róbcie seriali dla idiotów!

Ogólnie mam mieszane odczucia wobec tego sezonu. Może nie był beznadziejny, były odcinki, które naprawdę mi się podobały, ale jestem po prostu zawiedziona. Liczyłam, że będzie lepszy od poprzednik,a a był gorszy. Mimo, że rokował naprawdę dobrze. I chyba właśnie te zawiedzione oczekiwania bolą najbardziej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz