niedziela, 20 lipca 2025

Triumf Chaosu - Robert Jordan

Tytuł: Triumf Chaosu
Cykl: Koło Czasu
Autor: Robert Jordan
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Gatunek: fantasy

Tradycyjnie ostrzegam przed spoilerami do poprzednich części i odsyłam do recki tomu pierwszego.

Smok Odrodzony odbił stolicę Andoru spod władzy Przeklętego. Teraz pragnie zachować kraj niezniszczony wojną dla Elayne. Jednak po kraju zaczynają krążyć pogłoski, że to on zabił królową Morgase. Sytuacji nie poprawia też ogłoszona przez niego amnestia dla mężczyzn przenoszących moc. Tymczasem Morgase wraz z towarzyszami szuka schronienia na dworze Amadicii. Nynaeve i Elayne odnajdują zbuntowane Aes Sedai w Salidarze. Zarówno z Salidaru jak i Tar Valon wyruszają misje do Smoka Odrodzonego. Oba stronnictwa chcą przejąć kontrolę nad jego poczynaniami…

Ogólnie historię w tym tomie można podsumować tak, że wszystkie problemy (no dobra, może nie wszystkie ale większość) wynikają z braku komunikacji. Co prawda w najważniejszych sprawach nie wynika to z winy bohaterów, najczęściej z odległości i braku możliwości przesłania wiadomości, a także z uzasadnionego braku zaufania. Bo całkowicie rozumiem to, że Morgase nie miała żadnych podstaw by ufać Randowi, ale nie zmienia to faktu, że jej decyzje w tym tomie irytowały mnie niesamowicie. Gorzej było w kwestiach relacji między bohaterami, bo połowę problemów w wątkach romantycznych dałoby się rozwiązać szczerą rozmową. No, ale to jest raczej standard w powieściach, że bohaterowie ze sobą nie rozmawiają, więc czego ja oczekuję. Acz uważam za niezwykle zabawne jak dziewczyny Randa podzieliły go między siebie, a chłopak nie ma w tej sprawie kompletnie nic do gadania.

Bardzo podoba mi się kierunek w jakim rozwija się Rand. Już teraz widać, jak potężnym użytkownikiem mocy jest. Do tego chłopak całkiem sprawnie lawiruje w zawiłościach polityki. Dowiadujemy się w tym tomie też trochę więcej na temat jego pochodzenia. Jednocześnie intrygująca jest jego „relacja” z Lewsem Therinem. Obecność Lewsa w głowie Randa coraz częściej daje się we znaki, Rand musi walczyć o zachowanie nie tylko własnej świadomości, ale i kontroli nad Mocą. Lews z kolei także coraz bardziej jest świadomy obecności Randa. Po prostu na tym etapie już można powiedzieć, że Lews jest pełnoprawną postacią, czasami jego sojusznikiem, a czasem rywalem. Ciekawie się to czyta.

Intrygujący jest też motyw mężczyzn, których Rand objął amnestią. Ich szkoleniem zajął się Mazrim Taim, jeden z Fałszywych Smoków. I powiem, że jest to bardzo niepokojąca postać. Szczególnie niepokoi to jaki on ma wpływ na tych mężczyzn. Rand niby mu nie ufa, a jednocześnie powierzył mu całe szkolenie. Boję się, że się obudzi z ręką w nocniku, zwłaszcza, że mam względem Taima pewne podejrzenia.

Coraz bardziej podoba mi się też Nynaeve. Ze wszystkich kobiet władających mocą zrobiła na mnie w tym tomie największe wrażenie, bo udało jej się dokonać czegoś, co do tej pory było uważane za niemożliwe. I w dodatku mam wrażenie, że to jej odkrycie może być bardzo przydatne w kolejnych tomach. Szczerze mówiąc, spodziewałam się, że będzie potrzebne w tym, ale jednak się pomyliłam.

Elayne w tym tomie też dokonuje pewnych odkryć, choć nie aż tak przełomowych. Bardzo ciekawy jest wątek tego jak dziewczęta trzymają w ukryciu Moghedien. Wydobywają z niej wiedzę o zapomnianych sposobach użycia Mocy i dlatego (na razie) nie mogą pozwolić, by Moghedien poniosła konsekwencje swoich czynów.

Zaś wątek Egwene jest świetny, mimo że dużo wcześniej przewidziałam jak się potoczy. Zresztą, nie ma w tym nic dziwnego, ta bohaterka prawie od początku serii była konsekwentnie prowadzona w tym kierunku. Bardzo podoba mi się przemiana jaka w niej zaszła. Egwene przebywając wśród Aielów stwardniała, zdecydowanie nabrała cech, które będą jej bardzo potrzebne. I bardzo rozwinęły się jej zdolności, szczególnie jeśli chodzi o Śnienie.

Zaskoczyło mnie, jak mało miejsca poświęcono Perrinowi, zwłaszcza, że blurb sugerował, że będzie go więcej. Oczywiście, jak się pojawia, to faktycznie ma istotną rolę, ale przez większość powieści go nie ma. I powiem szczerze, że Faile mnie w tym tomie mocno irytowała.

Mat z kolei w tym tomie niby zaczyna od bycia przynętą na Sammaela, ale potem plany się zmieniają i w sumie chłop się tłucze z miejsca w miejsce. Po drodze dorabia się dzieciaka, co prawda nie biologicznego i już dość wyrośniętego. I stwierdzam, że jeśli chodzi o kobiety to z całej trójki ta’veren Mat się zna na nich najlepiej. Znaczy nie rozumie ich tak samo jak reszta, ale przynajmniej wie, że trzeba uciekać. Jego reakcje na niektóre sytuacje to czyste złoto.

Aes Sedai knują. Zarówno te z Salidaru jak i z Wieży. Wydawałoby się, że obie frakcje powinny się zjednoczyć w swoim obrębie, tymczasem obserwujemy jeszcze więcej podziałów i tarć między nimi. Plus do tego dochodzą stosunki między poszczególnymi frakcjami a Smokiem Odrodzonym. Każda by chciała kontrolować Randa, wszystkie się go boją. A jednocześnie te kobiety go nie doceniają, im się wydaje, że to wciąż jest prosty chłopak ze wsi.

Wśród Przeklętych też dzieją się ciekawe rzeczy. Każdy z nich chce zostać Nae’blis, prawą ręką Czarnego, a jednocześnie obawiają się, czy pozycja ta nie jest przeznaczona dla Smoka. Większość chciałaby się pozbyć Randa, ale nie mogą ze względu na rozkazy Czarnego. Inni proponują mu sojusz. Nie ufają nikomu, a sobie nawzajem najmniej. No knują, knują i to na potęgę. W dodatku zdaje się, że pozbycie się Przeklętych może nie być takie łatwe jak się do tej pory wydawało, a przynajmniej nie ostateczne. Ciekawi tez postać nietypowego Myrddralla.

Co do polskiego wydania, to parę potknięć było, ale biorąc pod uwagę długość powieści, nie trafiały się na tyle często by irytować. I chyba już się przyzwyczaiłam do dziwnego umiejscowienia łona u bohaterek, bo przestaję zwracać na to uwagę.

Ogólnie rzecz ujmując, był to świetny tom, który czytało się bardzo szybko. I to pomimo jego objętości.

wtorek, 15 lipca 2025

Doctor Who - sezon 2 (2025)

Rok produkcji: 2025
Kraj produkcji: Wielka Brytania
Gatunek: serial, sci-fi

W przeciwieństwie do książek, nie piszę o każdym serialu, który obejrzę. Na ogół nie mam o nich nic do powiedzenia, poza tym czy mi się podobało czy nie, a to można zmieścić w jednym zdaniu, więc bez sensu robić post. Ale mam kilka takich tytułów, które wywołują we mnie na tyle silne emocje, że tekst praktycznie sam się pisze. I mogą to być emocje zarówno pozytywne, jak i negatywne. Jak jest w tym przypadku? Zapraszam do lektury.

Belinda Chandra dostała kiedyś od chłopaka gwiazdę. A konkretnie certyfikat posiadania takowej. Wydawałoby się zwykły, nic nie znaczący prezent, ot głupotka. Jakież więc było zdziwienie Belindy, gdy wiele lat po otrzymaniu tego prezentu zjawiają się u niej inteligentne roboty twierdzące, że jest królową planety noszącej to samo imię co ona i ma poślubić Wielki Generator Al by złączyć unią ludzi i roboty. Oczywiście ona sama nie ma w tej sprawie nic do gadania. Okazuje się też, że ludzcy mieszkańcy planety Pannabelindachandra Jeden też nie są zachwyceni rządami Wielkiego Generatora. Wśród rebeliantów Belinda poznaje tajemniczego Doktora, podróżnika w czasie i przestrzeni. Po rozwiązaniu kłopotów z Generatorem, który okazuje się nie tym czym się początkowo wydawał, Doctor próbuje odstawić nową znajomą do jej domu, na Ziemię dnia 24 maja 2025. Jednak z jakiegoś powodu to się nie udaje. Teraz Doktor i Belinda podróżują przez czas i przestrzeń szukając sposobu, by dotrzeć do tego jednego dnia…

Nie będę ukrywać, mam z tym sezonem wiele problemów. Poprzedni, choć nie był idealny podobał mi się i dawał nadzieję, że „Doctor Who” wrócił na dobre tory. Ten sezon… Moim zdaniem nie dowiózł.

I żeby nie było, wciąż uważam, że Ncuti Gatwa jest świetny w tej roli. Facet naprawdę potrafi mi sprzedał mi tę wersję Doktora, dużo bardziej emocjonalnego od poprzedników, zakochanego w świecie i ludzkości, a jednocześnie skrywającego głęboko w sobie pewien mrok. Wręcz żałuję, że nie miał on okazji częściej pokazywać tej bardziej bezwzględnej strony swojego bohatera, bo naprawdę dobrze się go ogląda w takich scenach. Tylko właśnie – takich scen w tym sezonie jest bardzo mało. Nie jest to duża wada, bo Gatwa w wersji radosnej też jest świetny. No po prostu – lubię Piętnastego Doktora, po prostu.

Mam za to problem z jego towarzyszką. Początkowo Belinda wydawała mi się ciekawym przypadkiem: towarzyszka Doktora, która nie chce z nim podróżować, a jedynie jak najszybciej wrócić do domu. Zdecydowanie bardziej krytyczna i podejrzliwa względem dziwnego faceta w magicznej budce niż jej poprzedniczki. Niestety, charakter Belindy po kilku odcinkach traci pazur, przestaje być tak podejrzliwa, wręcz dziwi się jak widzi furię Doktora. Nie wiadomo czemu, przecież jeszcze parę odcinków temu celnie punktowała jego niepokojące zachowania, a nic co zobaczyłam na ekranie nie uzasadniało tego nagłego przypływu wiary. Dodatkowo o samej Belindzie nie dowiadujemy się praktycznie nic poza tym, że jest pielęgniarką. Co wiemy od pierwszego odcinka. Dosłownie, od pierwszego odcinka wiemy wszystko o tej bohaterce, a jedyne zmiany w jej postaci zachodzą dlatego, że scenarzyści tak chcą. Wydaje mi się, że scenarzyści sami siebie mocno ograniczyli przez wybrany kierunek narracji. Belinda nie może wrócić do domu, więc nie ma tego uziemienia w postaci rodziny jakie miały poprzednie towarzyszki z sezonów Russela T Daviesa. Owszem, finałowy odcinek tłumaczy, skąd taka decyzja, ale nie zmienia to faktu, że przez to Belinda wypada okropnie płasko.

Zaskoczył mnie cały odcinek poświęcony Ruby i w ogóle duża rola tej bohaterki. Przede wszystkim nie spodziewałam się, że zobaczymy ją tak szybko po tym jak przestała podróżować z Doktorem. I o życiu Ruby dowiadujemy się w tym sezonie więcej niż o Belindzie, mimo mniejszego czasu ekranowego. No i w sumie jej wątek wprowadza jednego z antagonistów tego sezonu.

Jeśli zaś chodzi o samą fabułę… Ogólnie poziom odcinków jest równiejszy i wyższy niż początkowych odcinków poprzedniego sezonu. Chciałam napisać, że odcinków świetnych nie było, ale to byłoby niesprawiedliwe, bo było parę. Szczególnie jeden całkiem dobrze operujący klimatem grozy i to takiej bez pokazywania potwora. Całkiem dobrze wypadł też przedostatni odcinek, ale tak samo jak poprzednio, okazuje się, że podbudowa finału była ciekawsza niż sam finał. A finał był podbudowywany przez ostatnie dwa sezony, więc można było mieć oczekiwania. Ogólnie fabuła okazała się zakręcona jak świński ogonek. Zbyt zakręcona jak dla mnie. Co gorsza, bardzo mocno bazuje na odniesieniach do klasycznych odcinków „Doctora Who”, których widz znający tylko nowsze wcielenie serialu nie ma jak zrozumieć. Nie jestem też przekonana, czy pewien wątek nie jest sprzeczny z konceptem „dziecka poza czasem”, co nie byłoby problemem, gdyby się odcięli od tego pomysłu. Ale co chwilę są do tego nawiązania, więc w oczywisty sposób się nie odcinają. Ogólnie główny wątek sprawia wrażenie chaotycznego, są tam fajne pomysły, ale dzieje się za dużo naraz i za mało klarownie.

Plus odnoszę wrażenie, że w sumie Davies powtarza swoją pierwszą erę. W poprzednim sezonie towarzyszką była zwyczajna jasnowłosa dziewiętnastolatka. W tym sezonie ciemnoskóra pielęgniarka. No ciężko żeby od razu nie przyszły na myśl Rose i Martha. Zresztą, były jeszcze odcinki specjalne z Donną. Przeciwnicy też w pewnym sensie wydają się powtórzeniem pewnego schematu z tamtych sezonów, acz nie aż tak bezczelnym. Cały czas mam wrażenie, że twórcy próbują mi sprzedać to samo, tylko w nowszym papierku.

Boli też, że jest to ostatni sezon z Gatwą w roli Doktora. Byłabym w stanie ten serial oglądać tylko dla tego faceta. A biorąc pogłoski, że przez kiepskie wyniki oglądalności serial może przez dłuższy czas nie wrócić, niepokoi zakończenie go cliffhangerem. Ja tu potrzebuję odpowiedzi, czy twórcy mają jakiś sensowny pomysł na kolejne wcielenie, czy znowu grają na sentymencie widzów i odgrzewają tego samego kotleta n-ty raz. Znaczy, kogo ja oszukuję, oczywiście, że odgrzewają. Pytanie tylko czy to będzie zjadliwe. Tylko, że istnieje możliwość, że teraz tego kotleta zamrożą.

Zresztą, odniosłam wrażenie, że twórcy mają plan awaryjny na wypadek klapy tej wersji. Już od odcinków z Tennantem sugerują, że wszystko to dzieje się w ździebko innej rzeczywistości niż poprzednie serie. Chodzi głównie o fakt, że w tym uniwersum zamiast grawitacji jest mawitacja. Tłumaczyłoby to aktywny udział bogów w ostatnich sezonach i dawało bezpieczną możliwość resetu rzeczywistości. Ale to tylko taka moja mała teoria.

Dużym minusem jest dla mnie wątek romansu Doktora z Łotrem. A właściwie brak tego romansu. Łotr się pojawia na jedną kilkusekundową scenę i tyle! W poprzednim sezonie odniosłam wrażenie, że to miał być ten główny wątek romantyczny tej ery, a tu równie dobrze mogłoby tego wątku nie być! Ja nie twierdzę, że musi być wątek romantyczny albo, że go być nie powinno. Ale jak już jest to, kurczę, niech będzie porządny. Bo tu mamy praktycznie ten sam przypadek co z Yaz, z tą różnicą, że przynajmniej Piętnasty i Łotr mają chemię, w przeciwieństwie do Trzynastej i Yaz.

A jak już przy Trzynastej jesteśmy to dostała niewielkie cameo i w sumie stwierdzam, że obejrzałabym więcej odcinków z nią napisanych przez Daviesa, bo przez te kilka minut wydała się ciekawszą postacią niż przez swoje trzy sezony.

No i jeszcze pozostaje kwestia tej nieszczęsnej poprawności politycznej. Przede wszystkim: bardzo podobało mi się, że twórcy pamiętają, że Doktor nie jest już biały i że faktycznie ma to wpływ na to jak go traktują w odcinkach, których akcja dzieje się w czasach segregacji rasowej. Dużo bardziej wolę takie podejście niż udawanie, że rasizm nie istnieje. Za to moim zdaniem zmarnowano odcinek, którego akcja działa się w Nigerii. W sensie, sam wydźwięk odcinka był w porządku, ale ten sam, a nawet lepszy efekt można było uzyskać po prostu pokazując, że Doktor się tam czuje swobodnie, naprawdę, nie trzeba było tego mówić wprost. I to jest chyba mój największy problem z tą tak zwaną „poprawnością polityczną” czy „woke”. Nie samo przesłanie, z którym w sumie się zgadzam, tylko kompletny brak wiary w to, że widz jest się w stanie sam pewnych rzeczy domyśleć. Proszę, nie róbcie seriali dla idiotów!

Ogólnie mam mieszane odczucia wobec tego sezonu. Może nie był beznadziejny, były odcinki, które naprawdę mi się podobały, ale jestem po prostu zawiedziona. Liczyłam, że będzie lepszy od poprzednik,a a był gorszy. Mimo, że rokował naprawdę dobrze. I chyba właśnie te zawiedzione oczekiwania bolą najbardziej.

wtorek, 1 lipca 2025

Ognie Niebios - Robert Jordan

Tytuł: Ognie Niebios
Cykl: Koło Czasu
Autor: Robert Jordan
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Gatunek: fantasy

„Koło Czasu” po raz piąty. Tradycyjne ostrzeżenie przed spoilerami do poprzednich tomów (spoilerów z omawianego tomu starałam się unikać) i odnośnik do recenzji tomu pierwszego.

Po przewrocie w Białej Wieży Siuan, Leane i Min ruszają na poszukiwanie Aes Sedai, które nie zgadzają się z rządami Elaidy. Zbieg okoliczności sprawia, że ich tropem rusza Gareth Bryne, nieświadomy kim są poszukiwane przez niego kobiety. Nynaeve i Elayne, nieświadome wydarzeń w Tar Valon, po wydarzeniach w Tanchico starają się wrócić do Wieży. Na ich szczęście, w snach można dowiedzieć się wielu pożytecznych rzeczy… Tymczasem Aielowie pod wodzą Car’a’carna wyruszają w pościg za armią Couladine’a.

W tym tomie zdecydowanie dużo się dzieje. Są bitwy, zwroty akcji, knowania… Całkiem sporo postaci dostaje swoje pięć minut – i wykorzystuje je w pełni. Błyszczą szczególnie Mat i Nynaeve. Mat im bardziej nie chce być bohaterem tym bardziej się nim staje, a ja ten typ niechętnego bohatera wprost uwielbiam, szczególnie, że ma tak cięty język. Nynaeve zaś wszystkie swoje błędne decyzje w tym tomie odkupiła pod koniec, nie będę zdradzać jak, powiem tylko, że bardzo sprytnie wykorzystała pewną rzecz… Są w tym tomie sceny, które łamią serce. Nie będą oczywiście spoilerować. Ale ryzyko złamanego czytelniczego serca istnieje.

Coraz więcej dowiadujemy się o Przeklętych. Zarówno o ich knowaniach w teraźniejszości (a knują i to na potęgę, zwłaszcza, że każdego z nich obchodzi jedynie własna korzyść) jak i ich przeszłość. Oraz przeszłość Smoka. Ponieważ Lews Therin w tym tomie zaczyna coraz wyraźniej pokazywać, że Smok się odrodził. Rand musi wkładać dużo wysiłku w zachowanie własnej tożsamości.

Polityki jest tu trochę, są przetasowania na tronach, knucia i spiski zarówno Aes Sedai jak i Przeklętych. Sojusze nie zawsze są oczywiste. Rand zaś gdzie nie ruszy wpływa na bieg wydarzeń. Kolejne narody przyłączają się do Smoka Odrodzonego. A Rand widać, że ma plan. Coraz mniej w nim tego wiejskiego chłopaka, który musiał uciekać z rodzinnej wioski.

Faktem jest, że bohaterowie potrafią momentami irytować. Szczególnie jeśli chodzi o relacja romantyczne. A w sumie to postacie kobiece potrafią irytować ogólnie. Czy one wszystkie muszą być takie nierozsądne i uparte?! No i Rand wkurza z tą swoją chęcią chronienia kobiet bez względu na okoliczności. Co on, zaginiony brat bliźniak Shirou Emiyi z „Fate/Stay Night”?! Obaj rudzi, obaj mają nierówno pod sufitem, obaj prędzej zginą niż pozwolą kobiecie walczyć?

Coraz bardziej podoba mi się magia w tym świecie. Płomień stosu, który z początku wydawał się być jedynie wyjątkowo silnym atakiem, okazał się być czymś o wiele ciekawszym. Niezmiennie podoba mi się koncept obroży a’dam. A i sam Świat Snów też jest bardzo ciekawy. Sporo w tej części istotnych rzeczy się tam dzieje. W tym tomie Rand w końcu ma nauczyciela, który może mu przekazać wiedzę na temat przenoszenia przez mężczyzn. Chłopak używa mocy coraz bardziej świadomie, rozwija się. Nie przenosi już tylko instynktownie.

Z kwestii czysto językowych to mnie coraz bardziej irytuje nadużywanie słowa „łono” w tej serii, zwłaszcza, że z kontekstu jasno wynika, że nie o łono chodzi. Ale to już przy recenzji poprzedniego tomu ustaliłam, że to jest wina tłumaczki, a nie autora, po angielsku to ma więcej sensu. Większych błędów w polskiej wersji nie stwierdziłam, a przynajmniej nie pamiętam, więc nie mogło być źle.

Ten tom czytało mi się bardzo dobrze. Akcja nabrała tempa, relacje między bohaterami się rozwijają, ogólnie – dzieje się. Chciałabym żeby taka tendencja się utrzymała, choć słyszałam, że w późniejszych tomach tempo siada. W każdym razie, zamierzam przekonać się empirycznie czy tak jest faktycznie. Do następnego!