poniedziałek, 20 października 2025

Outlander: Krew z krwi sezon 1 - pierwsze wrażenia

Dobiegł końca pierwszy sezon prequela Outlandera. Kontynuując tradycję zapoczątkowaną przy drugiej połowie sezonu 7 głównej serii, wrzucam moje odczucia z każdego odcinka.

Teksty były pisane na bieżąco po każdym odcinku.

Oczywiście, ostrzegam przed spoilerami, bo całkiem szczegółowo omawiam fabułę każdego odcinka.


S01E01


Muszę przyznać się, że byłam do tego serialu dość sceptycznie nastawiona. Nadal jestem, bo w końcu uważam się przede wszystkim za fankę książek, a ta produkcja za dużo zmienia względem książkowego kanonu. Mimo to, odcinek podobał mi się. Wizualnie serial jest przepiękny. Czuć klimat z początków Outlandera. Muzycznie jest świetnie. Niesamowity klimat sprawiają wszelkie pieśni i przyśpiewki w gaelickim. Czołówka podoba mi się bardziej niż Outlandera, montaż wydaje mi się bardziej przemyślany niż w głównej serii. No i piosenka jest piękna.

Odcinek skupia się głównie na losie Ellen po śmierci ojca oraz rywalizacji między jej braćmi o przywództwo w klanie. No plus na pewno liczę to, że pamiętali o całym rodzeństwie McKenzie i w serialu widzimy całą piątkę, nie pominęli Janet. Retrospekcje rozmów Ellen z ojcem bardzo fajne, tylko mam nadzieję, że w późniejszych odcinkach pokażą też jak wyglądały relacje Jacoba z pozostałymi dziećmi. Bo wobec Ellen facet wydaje się być świetnym ojcem, a słyszymy od reszty, że ojcem był kiepskim. Mam nadzieję, że pokażą nam to, bo na razie zachodzi tu pewien dysonans poznawczy, zwłaszcza, że w książkach Jamie wspominał, że ojciec jego matki był brutalnym człowiekiem.

Z kolei do Dougala i Columa tez mam mieszane odczucia. Wydaje mi się, że za bardzo rozgraniczyli to, że Colum jest tym sprytnym a Dougal silnym. W sensie, zrobili z Dougala większego idiotę niż to konieczne, bo z tego co pamiętam to też całkiem sprytny facet powinien być. Ale może chcą po prostu pokazać przemianę tej postaci, że wraz z wiekiem nabierze trochę więcej rozumu. Miałoby to sens, więc się nie czepiam. Ciekawie zapowiada się postać Neda, prawnik zdecydowanie bardziej jest człowiekiem Columa, ale mam wrażenie, że to on zaproponuje podział władzy między braćmi jaki znamy z Outlandera.

Muszę przyznać, że sama Ellen wypada najmniej interesująco z McKenziech. Oczywiście mamy tutaj dziewczynę, która byłaby idealnym przywódcą, ale nie ma kuśki, więc nim nie zostanie. I mam wrażenie, że ten typ postaci widzieliśmy już tyle razy, że jest po prostu nudny. Co gorsza, na ten moment nie zapowiada się aby mieli zrobić coś ciekawego z jej postacią, choć może późniejsze odcinki pozytywnie mnie zaskoczą. Po za tym dziewczyna wydaje się być rozpieszczona, Colum bardzo słusznie zwraca jej uwagę, że jest całkowicie zależna od tego z braci, który przejmie władzę.

Brian też nie wypadł nie wiadomo jak ciekawie. No, ładny chłopak jest i dość sympatyczny, ale aktor wypada trochę sztywno moim zdaniem. Bardzo ciekawie zapowiadają się za to relacje w jego rodzinie. Simon Fraser jest dokładnie taki jakiego można się spodziewać. A fakt, że Brian jest bękartem sprawia, że dynamika jego relacji z ojcem staje się ciekawsza.

Zaś postać Murtagha jest cudowna. Naprawdę, widać, że to taki sympatyczny młody chłopak z głową pełną marzeń i zakochany w Ellen. Bardzo miło będzie obserwować jak życie go sponiewiera, aż stanie się taki jak w Outlanderze. No i te kły dzika w tym odcinku! Te, z których zrobi dla Ellen bransolety, bardzo fajnie, że o nich pamiętali. Twórcy sugerują do tego zauroczenie Jocasty jego osobą, ale z Outlandera wiemy, że nie ma żadnej szansy na rozwój tej relacji.

Twórcy kompletnie zmienili historię Ellen i Briana na Zgromadzeniu. W sensie, zaczyna się podobnie, Ellen najpierw rozmawia z Malcolmem Grantem, potem Grantowie wyjeżdżają, Ellen znika, Dougal jedzie za Grantami i oskarża ich o uprowadzenie siostry. To się zgadza. Tylko w serialu po pierwsze, Ellen nie nagadała Malcolmowi niczego nie przyjemnego, ten wyjeżdża bardziej zrezygnowany niż obrażony. Po drugie: Ellen wraca tego samego dnia. Podczas gdy w książce znaleźli ją dopiero jak była w zaawansowanej ciąży z Brianem. No jest to spore odstępstwo.

Zaś jeśli chodzi o drugą główną parę… Na pewno podoba mi się wprowadzenie Beauchampów, że tak powiem, „tylnymi drzwiami”. Twórcy pokazują nam ich już w osiemnastym wieku, Julię jako służącą u Fraserów a Henry’ego z Grantami. Fajny zabieg. Szczególnie Henry mi się podoba, a jego wątek wydaje się najbardziej interesujący jak na razie, zwłaszcza, że o Grantach z Outlandera wiemy najmniej, więc twórcy mają tu największe pole do popisu.

I uważam, że odcinek byłby lepszy, gdyby cały rozgrywał się w osiemnastym wieku, końcowe sceny były niepotrzebne. Szczególnie scena seksu, która niczego kompletnie nie wnosiła, poza świecenia dupą. Naprawdę, ja nie jestem pruderyjna, ale uważam, że sceny erotyczne trzeba czymś podbudować, a tu dostaliśmy nagle przeskok na goły tyłek. Nie wiemy kto, z kim, dlaczego. Nie znamy tych postaci, nic o nich nie wiemy, ale to Outlander więc musi być seks. No wyszło normalne porno. Jakoś w głównej serii nie przypominam sobie aż tak bezsensownej sceny seksu. Niepotrzebne, zwłaszcza, że późniejsza rozmowa bohaterów w samochodzie o wiele ciekawsza. Dowiadujemy się, że Julia jest w ciąży z drugim dzieckiem. Wygląda na to, że faktycznie chcą wyjaśnić tym serialem twist z sezonu 7. Ale wydaje mi się, że lepiej te sceny by wypadły, gdyby były w następnym odcinku.

Ogólnie podobało mi się, zaś najciekawsze wydają mi się wątki, do których byłam najbardziej sceptycznie nastawiona. Wciąż nie jestem przekona czy to dobrze, że zrobili z rodziców Claire podróżników w czasie, ale w oderwaniu od książki to jednak działa. Liczę też na to, że przez to, że twórców nie ogranicza fabuła książki, tempo historii będzie bardziej naturalne niż w Outlanderze, gdzie momentami skakali po najważniejszych wydarzeniach.


S01E02


Muszę powiedzieć, że jak na razie wątek rodziców Claire jest ciekawszy. Bardzo podobał mi się motyw z zakochiwaniem się poprzez listy. Front wojenny i praca biura cenzury bardzo fajnie przedstawione, w ogóle nie zdawałam sobie sprawy z tego, że cenzurowano prywatną korespondencję z frontu, chociaż ma to sens. Więc tu duży plus. Ogólnie charaktery rodziców Claire mi się podobają, może bym się przyczepiła do tego, że Julia jest zbyt wyemancypowana jak na swoje czasy i przez to zbyt podobna do Claire, ale szczerze, nie przeszkadza to aż tak bardzo. Ogólnie podobają mi się razem. I w tym odcinku nie miałam już takiego problemu ze sceną seksu, bo tu była podbudowana! Czyli da się! Nie można było tak od razu zrobić? Podobało mi się jak szczęśliwi byli w tej scenie. Jedno co mi się tylko nie podobało: jakim cudem Henry rozpoznał ją na tych schodach? Londyn to jednak nie jest wiocha trzy domy na krzyż żeby przypadkowo zagadać do akurat właściwej dziewczyny. Taaa, pewnie potęgą miłości ją poznał… Naprawdę, ja zdaję sobie sprawę, że czasem trzeba zawiesić nie wiarę, ale podstawowej logiki jednak wymagam! To by się łatwo dało rozwiązać dając scenę, że wysłała mu swoje zdjęcie, on oczywiście swojego z frontu wysłać nie mógł. Wtedy mamy scenę, że on ją rozpoznaje na tych schodach, cytuje listy i ona go po tym rozpoznaje. Bach! Niewielka zmiana a logika żyje i ma się dobrze. Bardzo podobało mi się pokazanie PTSD Henry’ego.

Z kolei mam problem z fabułą po przeniesieniu się Beauchampów w czasie. Ile czasu minęło między przejściem Julii a Henry’ego, że oni się nie spotkali przy kamieniach? Owszem, podoba mi się w jaki sposób oznaczyła kierunek, w którym poszła, nawiązując do ich listów, żeby miał pewność, że to ona zostawiła znak. Ale całe to porwanie Julii i zaciągnięcie na zamek Frasera… No nie wiem, jakoś tak powtarza to wydarzenia z głównej serii, tylko z mniejszym sensem. I mam wrażenie, że kreują tu Simona Frasera na głównego złola, a może nie zadziałać, bo my wiemy, że nic mu się nie może stać, że on nie odpowie za nic co by zrobił. Nie podoba mi się, że creepa napastującego służące, jednak bardziej odbierałam go jako bezwzględnego mężczyznę, który nie cofnie się przed niczym (jak przymuszenie kobiety gwałtem do ślubu, na przykład) jeśli może coś na tym ugrać, nie zaś typowego lubieżnika.

Mam wrażenie, że Brian to taki Jamie z Temu. Niby ma to sens, bo w końcu jaki ojciec taki syn (chociaż według książki Jamie był bardziej podobny do matki…), ale brakuje mu tego czegoś co miał Jamie, a nie ma nic w zamian. Scena chłosty to prawie 1:1 to samo co w pierwszym sezonie Outlandera. No i słabo zaznaczyli, że pani Porter to jego matka, jakbym tego nie wiedziała to bym się nie domyśliła. I mam tez pewien problem z tym jak zaprezentowano Davinę Porter (swoją drogą, jej imię to fajny easter egg dla anglojęzycznych słuchaczy audiobooków, który polskim fanom raczej umknie). Jakoś, zbyt zasadnicza i surowa się wydaje. I odległa od syna. Zdaję sobie sprawę, że pewnie dlatego żeby go chronić przed ojcem, ale spodziewałabym się, że chociaż z matką Brian będzie miał bliskie relacje. Chociaż nie wykluczam, że kolejne odcinki mogą zmienić mój odbiór.

Wątek Henry’ego zapowiada się najciekawiej, chociaż można się przyczepić, że chłopak za szybko zdobył zaufanie Grantów. Chociaż nie jestem pewna, czy można to nazwać zaufaniem, dość jasno dali mu do zrozumienia, że jak coś spieprzy to zawsze może go spotkać ten sam los co poprzednika. No i w sumie trochę dziwne, że facet z XX wieku ma się zajmować negocjacjami dla klanu w XVIII wieku. Raczej wątpię, żeby dobrze ogarniał prawo z tamtego okresu. Ale wydaje mi się, że Henry na tyle dobrze blefuje, że Grantowie mogą tego nie zauważyć. Chociaż nie wykluczam, że Ned Gowan coś wyczuje, w końcu to prawnik. Może być ciekawie. Jak już jestem przy Nedzie, to mam takie dziwne uczucie, że on założył, że Henry jest gejem, jak ten wspomniał o „szczególnych gustach”, albo jakimś zboczeńcem. Dziwnie dwuznacznie to brzmiało…

Podoba mi się motyw pisania listów do adresata, który nie może ich otrzymać. Taki pamiętnik pisany do konkretnej osoby. Lubiłam ten motyw s serii o Lordzie Johnie, lubiłam w moim ukochanym Lecie w pionierskiej chuście i tu też mi się podoba.

Dalej mam wrażenie, czy nie lepiej twórcy by zrobili jakby poprowadzili dwa osobne romanse w dwóch różnych stuleciach, nie przecinające się w ogóle. Bo obawiam się, że to będzie zbitek przearanżowanych motywów z oryginalnej serii. Ogląda się dobrze, ładne to to, klimacik jest, ale przez większość czasu mam wrażenie, że to już to widziałam. A nie da się tego zbyt długo tłumaczyć mruganiem do widza.


S01E03


No to zacznę od początku. Czy twórcy tego serialu nie potrafią zrobić odcinka bez sceny seksu? Ja wiem, że Outlander słynie ze scen erotycznych, ale przecież w głównej serii nie było sceny erotycznej co odcinek! A tutaj nawet jak ze względów fabularnych bohaterowie są osobno, to co twórcy robią? Wrzucają mokry sen Ellen! Jeszcze żeby to coś wnosiło. Ale nie. Romans Ellen i Briana jest praktycznie nieistniejący, 2 razy rozmawiali ze sobą, ale wielka miłość! Za to prychłam, że Ellen dowiaduje się o swoich zaręczynach z Grantem jako ostatnia. I w sumie przedstawiają tutaj Malcolma Granta jako w sumie całkiem uroczego faceta…

W końcu dostałam flashbacki z tego, jakim ojcem Jacob był dla swoich synów. I faktycznie, niezbyt przyjemnym. Przestaje dziwić, czemu rodzeństwo ma taki uraz do Ellen, bo ona ewidentnie faworyzowana była. A miejscami ona zachowuje się tak jakby nie była tego świadoma, a przecież widziała jak ojciec traktuje jej braci.

I mam jeszcze zarzut, że praktycznie nie widać małżonków rodzeństwa. Żona Columa była wspomniana tylko w pierwszym odcinku, o mężach sióstr wiemy tylko, że istnieją…

Ale ogólnie cały wątek wyborów Lairda mi się podobał. Właśnie podbudowa tego poprzez pokazanie relacji braci zarówno między sobą jak i z ojcem oraz rozwój kalectwa Columa (swoją drogą bardzo wiernie to względem książek pokazali, faktycznie kłopoty Columa z nogami zaczęły się od upadku z konia, mimo że odpowiedzialna za nie jest wrodzona choroba). Ale całe te machinacje Ellen, dowiadywanie się który brat jej zaproponuje lepszą opcję i w końcu zaproponowanie kompromisu, który jest najlepszy dla klanu bardzo mi się podobało. Podobało mi się, że Dougal zaproponował rękę Ellen McRannochowi, który przecież w pierwszym sezonie Outlandera pomógł wyciągnąć Jamiego z Wentworth i od którego Ellen dostała naszyjnik z pereł. Mała rzecz a cieszy. No i przy okazji zrobili podbudowę pod powstanie z 1715, w końcu po coś osadzili akcję serialu właśnie w tych latach. W ogóle ciekawym zabiegiem było wprowadzenie konkurenta do tytułu w osobie McKinneya. Pozwoliło to na podbicie stawki i zasadniczo zmusiło braci do zawiązania sojuszu, bo inaczej władzę w klanie przejąłby ktoś inny. No i scena przysięgi była świetna.

Zaś co do Fraserów. Niepokoi mnie, że oni tu budują dramę między Brianem a Murtaghiem. I w ogóle, że Brian zdaje sobie sprawę z uczuć Murtagha do Ellen, ale mu nie powie, że w sumie to sam też ją kocha i w sumie to już się z nią rozmówił… A Murtagh jeszcze myśli, że Brian powiedział o zaręczynach Ellen żeby mu dać szansę… Ja tu przeczuwał poważnie złamane serce i się zastanawiam jak ta przyjaźń to przetrwa.

No i Julia. Mam z Julią problem. Jej sytuacja wydaje się mocno naciągana, tak jakby scenarzyści na siłę szukali sposobu żeby ją wpakować Simonowi do łóżka. A że nie mogli znaleźć jakiegoś sensownego to wyszło jak wyszło, normalnie powtórzyli wątek Claire z królem Francji. No i zastanawiam się, czy oni tego motywu z paleniem listów nie wzięli z książek o Lordzie Johnie, bo tam John pisał takie listy do Jamiego. Chociaż może nie, bo to nie jest aż tak oryginalny motyw, acz lubię go. Tak, wciąż mam żal do twórców, że dostaliśmy ten serial a nie Lorda Johna.

Ale podoba mi się, że w końcu wyraźnie powiedziano, że Davina to matka Briana.

Henry dostał bardzo mało czasu ekranowego. Przez to, że to jest prequel bohaterowie zachowują się czasem zupełnie bez sensu. Bo jeśli się kogoś szuka, to poza rysopisem warto by było powiedzieć też jak ten ktoś się nazywa, nie? I używać swojego prawdziwego nazwiska żeby ten ktoś mógł znaleźć ciebie, nie? No to Henry widać tak nie uważa, bo chłop nie poda nazwiska żony i sam też przedstawia się jako Grant. I wiem, że to wynika z tego, że kiedy 20 lat później w tej okolicy pojawi się Claire Beauchamp nikt nie skojarzył nazwiska, ale to jest tak bez sensu! No i jeszcze powiedzcie mi, gdzie znajduje się taki bogaty burdel? Bo z tego co rozumiem cały czas znajdujemy się w szkockich górach? Bo akurat czarnej Madame się nie czepiam, w końcu jeśli kobieta o tej karnacji mogła gdzieś w ówczesnej Szkocji zrobić karierę to właśnie w tej branży.

Ogólnie stwierdzam, że do tej pory to był najlepszy odcinek, zdecydowanie polityka klanowa poniosła ten serial. Ale jako romans to to na razie nie działa, przynajmniej jeśli chodzi i Briana i Ellen. Coraz bardziej czekam na wersję książkową, bo Diana powiedziała, że 90% tego co jest w serialu o nich jest oparte o jej pomysły, ale mam wrażenie, że te 90% to jest 10% tego co będzie w książce.


S01E04


Kolejny odcinek za mną i muszę stwierdzić, że Julia i Henry są o wiele ciekawszą parą niż Ellen i Brian. Ich sceny w XX wieku to moje ulubione fragmenty odcinka. Podoba mi się ukazanie PTSD Henry’ego i tego jakim oparciem jest dla niego Julia. Tym bardziej irytuje, że przez większość czasu w tym serialu są osobno.

Zaś wątek Henry’ego w XVIII wieku też jak na razie jest najciekawszy z całej czwórki głównych bohaterów. Pomysł z loterią był bardzo sprytny, podobało mi się, że wpadł na niego dzięki wspomnieniu o Julii. Nie rozumiem reakcji Granta, Henry przyniósł mu więcej pieniędzy niż miał, do tego zdobył dla niego sympatię dzierżawców, a ten jeszcze zły, że zrobił to bez przemocy i zastraszania. Jakby, chłopie, powinieneś się cieszyć… Pan Bug z kolei wydaje się wyjątkowo nieprzyjemnym osobnikiem, bardzo skłonnym do przemocy. Ciekawe, czy już jest żonaty, czy dopiero zobaczymy początki jego związku z panią Bug w późniejszych odcinkach/sezonach. Podobały mi się też sceny w burdelu i więź jaka wytworzyła się między Henry’m a tą prostytutką. Widać, że facet jest samotny, przestraszony i potrzebuje jedynie ludzkiego ciepła. Przywodzi mi na myśl trochę Jamiego z czasów po Culloden, zaś ta relacja przypomina mi trochę przyjaźń Lorda Johna z Nessie (tak, wciąż mam żal, że nie zrobili serialu o Lordzie Johnie).

Za to nie do końca rozumiem czemu Julia nie uciekła (a przynajmniej nie spróbowała) w tym odcinku. No bo wyraźnie planowała uciec, dlatego przecież się pokrzywą natarła. No i pewnie, zawarła z Brianem umowę, że przekaże wiadomość dla Ellen. No dobra, do tego momentu to się jako tako spina. Tylko czemu później wróciła z nim do Leathers? Mogła przynajmniej powiedzieć Brianowi, że nie wraca z nim, on mógłby ją przekonać, że to nie najlepszy pomysł, podać jakieś sensowne argumenty… Po prostu mnie boli, że ona tak po prostu zrezygnowała z tego pomysłu. A teraz jak powiedziała Simonowi, że to jego dziecko to tym bardziej będzie pilnowana. W ogóle, który to miesiąc? Wiedziała, że jest w ciąży jeszcze zanim przeszła przez kamienie, w Leathers była już od miesiąca co najmniej jak przespała się z Lovatem… Mam wrażenie, że wmówienie tego dziecka Simonowi niemal robi z niego kretyna. Przecież on się co najmniej w momencie porodu skapnie, że daty się nie zgadzają. Do tego mam wrażenie, że twórcy szykują tu jakieś tarcia z panią Porter. Podobał mi się za to motyw elfów rozlewających mleko.

Brian wydaje mi się w tym momencie postacią istniejącą tylko dla wątku romantycznego z Ellen. Niby mamy tam jakieś tarcia z ojcem, ale chłopak jest jak na razie strasznie bezpłciowy. Ot, dobry, miły, przystojny, szlachetny… Idealny bohater romansu. Za idealny jak dla mnie, mdły jest. Nie ma tego pazura, który miał Jamie. Acz całkiem podobały mi się jego rozmowy z Julią i to, że praktycznie od razu odgadł, że sama wywołała tę wysypkę.

A wątku miłości między Brianem i Ellen na ten moment w ogóle nie kupuję. Mam wrażenie, że jednocześnie ten wątek jest rozciągnięty i skrócony. Rozciągnięty dlatego, że zgodnie z wersją, którą znamy z Outlandera Ellen uciekła z Brianem w czasie Zgromadzenia. A tu zgromadzenie się skończyło, a Ellen jak siedziała w Leoch tak siedzi. A skrócony, bo do tej pory nie dostaliśmy żadnego rozwoju tej relacji. Nic, co widziałam do tej pory nie wyjaśnia tych płomiennych przemów wyjętych rodem z taniego romansidła. Naprawdę, te dialogi były miejscami okropne. To by jeszcze uszło, gdyby to były postacie trzecioplanowe, które pojawiają się na jeden odcinek, dlatego ich związek musi być nakreślony grubymi liniami, ale przy bohaterach pierwszego planu to kompletnie nie działa.

Ellen z kolei dużo lepiej wypada w scenach z braćmi niż z ukochanym. Naprawdę, dużo ciekawiej się ją wtedy ogląda, zarówno z Columem jak i Dougalem. Teraz się tylko zastanawiam, jak ona się wypląta z tego małżeństwa z Grantem. Bo po tej historii, którą opowiedział jej Colum to może się w najlepszym przypadku okazać trudne, w najgorszym niebezpieczne (a biorąc pod uwagę jak Grantowie potraktowali poprzedniego rzecznika, całkowicie wierzę w zdolność tego klanu do „zniknięcia” człowieka). W ogóle została wspomniana w tym odcinku Maura Grant, która pewnie będzie kluczem do rozwiązania tego impasu, biorąc pod uwagę czyją żoną była w Outlanderze (a na pewno chodzi o tę samą kobietę, bo i tu i tam wspomniano o „powalającej” urodzie tej kobiety).


S01E05


To był całkiem niezły odcinek z kilkoma bardzo irytującymi momentami.

Na początek: Julia i Brian szykują się żeby jechać na Baltane, przy czym ona nie zamierza już wracać. Czyli Brian w końcu zamierza wywiązać się z obietnicy pomocy w ucieczce, bo w poprzednim odcinku z jakiegoś powodu uciec się nie dało… W każdym razie, przerywa im matka Briana informując, że ma przybyć wróżbitka Maisri (którą zresztą spotkaliśmy już w 2 sezonie Outlandera, więc no, Lovat długo korzystał z jej usług) i przepowiadać dziecku. Przy okazji wspomina, że to dziecko Lovata, na co Brian momentalnie odwraca się od Julii i stwierdza, że go oszukała… No pewnie, chłopie, bo twój ojciec jest taki wspaniały, że zostawienie tej dziewczyny z dzieckiem w jego domu to honorowe wyjście…

Co do przepowiedni. Ewidentnie jajko z podwójnym żółtkiem miało symbolizować Claire i nienarodzone dziecko. A bitwa, o której Maisri wspomniała, to raczej Sheriffsmuir, szczególnie, że powiedziała, że Lovat wyjdzie na tym zwycięsko i odzyska tytuł, a nie Culloden jak obstawiają niektórzy. Bo po Sheriffsmuir Simon Fraser faktycznie odzyskał tytuł, a po Culloden to tylko stracił łeb, więc no, widać co bardziej pasuje. I zaskoczyło mnie, że wspomnieli przepowiednię o tym, że potomek Lovata zostanie władcą Szkocji. No, rychło w czas! To po kiego grzyba w 3 sezonie Outlandera zmienili tę przepowiednię na tą o 200-letnim dziecku, skoro teraz wracają do wersji oryginalnej? Na co to było? Nie można się było od początku trzymać książek? Pytanie retoryczne, bo gdyby się trzymali książek to bym teraz nie pisała o Krwi z Krwi… W każdym razie, po usłyszeniu tej przepowiedni, to szanse Julii na ucieczkę zmalały niemal do zera. Przecież Lovat to jej teraz będzie pilnował jak oka w głowie.

I jeszcze Davina powiedziała mu, że to nie jego dziecko, że Julia była w ciąży już jak trafiła do zamku. Po co? Wydawało mi się, że kto jak kto, ale ona zrozumie postępowanie Julii. To po kim w takim razie Brian jest taki miły?! I teraz jeszcze zastanawiam się, jak pani Davina Porter czuje się, z tym jak zachowuje się bohaterka nazwana jej imieniem… Trochę kiepskie uhonorowanie jak dla mnie.

Ellen razem z Jocastą wyruszają na Beltane, gdzie towarzyszy im Malcolm Grant. Przekomarzania się sióstr były bardzo fajne, widać, że jest między dziewczynami rywalizacja i zazdrość, ale gdzieś tam w głębi podszyte to jest siostrzaną miłością. No i bardzo wyraźnie zaznaczyli tu, że Jocasta jest mężatką, w dodatku nieszczęśliwą, bo jej mąż jest dużo starszy a to tego choruje. Widać, że twórcy bardzo chcą podbudować jej uczucie do Murtagha.

Rozwaliło mnie, jak Ned Gowan powiedział Ellen żeby nie robiła nic nieroztropnego, a tymczasem Ellen w tym odcinku: YOLO!

W ogóle bardzo podobała mi się w tym odcinku aktorka grająca Ellen. Za każdym razem jak patrzyła na Briana wręcz promieniała. Naprawdę patrząc na nią byłam w stanie uwierzyć, że ona go kocha, mimo niedoborów scenariuszowych. I w ogóle piękne było, jak Ellen spławiła Malcolma, żeby się nie kręcił przy niej cały dzień. W sumie trochę szkoda chłopaka, bo wydaje się zaskakująco uroczy… Tan podarek dla Ellen był całkiem słodki. Trochę prychłam jak go zobaczyłam w koronie z rogów. Ja wiem, że to nie miał być przytyk do tego, że narzeczona przespała się z innym, ale i tak prychłam.

Podobała mi się scena wyboru Króla i to jak Brian dał znak Ellen żeby nie wybierała jego. Przecież jakby wybrała jego, to przecież nie dość, że Grantowie by się wściekli (w końcu Murtagh dostał łomot tylko za to, że się zgłosił!) to jeszcze Murtagh miałby złamane serce. Znaczy i tak ma, ale wydaje mi się, że Brian chciał mu tego oszczędzić.

W ogóle powiedzenie, że Murtagh miał zły dzień, to byłby mocny eufemizm. Nie dość, że dziewczyna wybrała innego, to jeszcze najlepszy przyjaciel go zdradził, dostał chłopak łomot za niewinność i w dodatku powiedział do Jocasty nie to imię… No, przerąbane. Wciąż twierdzę, że Brian powinien mu od razu powiedzieć o swoim związku z Ellen, bo zatajanie tego to zwyczajne świństwo jest.

Sceny Briana i Ellen były zrobione całkiem dobrze. To była w sumie pierwsza w tym serialu scena erotyczna zrobiona ze smakiem. Było klimatycznie, teksty nie były aż tak cringe’owe jak w poprzednich odcinkach. Zrękowiny całkiem fajne, szkoda tylko, że przysięga była po angielsku. Jakoś w Outlanderze jak Jamie żenił się z Angielką to musiała być po gaelicku, a tu dwójka Szkotów składa ją po angielsku… Największą moją uwagą jest to, że w sumie pierwsza ich poważna rozmowa odbyła się już po zrękowinach i skonsumowaniu. Przez to ich relacja sprawia wrażenie opartej bardziej na żądzy niż na uczuciach. No bo najpierw seks, a potem się dopiero poznajemy.

I w sumie ciekawe, że jest to scena kompletnie inna niż w udostępnionym przez Dianę Gabaldon fragmencie prequela. Więc jestem bardzo ciekawa wersji książkowej, bo brakuje, mi tu miejscami poczucia humoru Diany. Pozostaje pytanie czy to co widzimy na ekranie ma w takim razie cokolwiek wspólnego z wersją Diany?

Biedny Henry jest dalej biedny i nieszczęśliwy. Niech ktoś tego faceta przytuli, bo scenarzyści znęcają się nad nim.

Ciekawe, że Ned Gowan mówiąc o swojej miłości nie sprecyzował płci. Znaczy, w polskiej wersji przetłumaczyli to jakby mówił o kobiecie, ale po angielsku to nie jest pewne. Ciekawe, czy to jest jakiś podtekst, czy po prostu nie było potrzeby precyzować, bo oczywiste, że mówił o kobiecie. Ciężko stwierdzić. Chociaż jeśli zrobią z Neda geja (albo bi), to wyciągam widły i idę żądać serialu o Lordzie Johnie!


S01E06


Mam wrażenie, że praktycznie nic się w tym odcinku nie wydarzyło.

Przez większość odcinka Julia rodzi. Zaczyna się od tego, że wody jej odeszły, więc wezwane zostają kobiety z okolicy by pomóc jej przy porodzie. I kompletnie nie ogarniam co tam się wydarzyło. Znaczy, rozumiem co się wydarzyło, ale dlaczego to już nie. Z początku kobiety wydają się być bardzo wspierające. Niepokojące jest tylko to jak bardzo wierzą w przepowiednię, że dziecko Lovata zostanie królem. Nazywają je cały czas Jego Wysokością i innymi takimi. Gdzie to kompletnie nie ma sensu, bo o ile rozumiem, że Lovat może mieć urojenia w związku z tą przepowiednią, to żeby wszyscy w okolicy wierzyli w to już jest naciągane. Kurczę, co on ogłosił wszystkim, że zostanie ojcem króla?!

W ogóle Lovat w tym odcinku na pomysł poślubienia Julii zanim dziecko przyjdzie na świat. I jego jedynym powodem do zrobienia tego jest przepowiednia, bo przecież poza tym na ślubie ze służącą nic on nie zyskuje. I jeszcze z początku nie uwierzył, że Julia już rodzi, bo przecież powinna później. I nic w tej tępej rudej główce nie zaświtało, że to nie jest jego dziecko! Nic! On nawet nie uwierzył Davinie jak ta mu wprost to powiedziała, uznał to za zwykłą kobiecą zazdrość. Naprawdę zrobili w tym serialu z Simona Frasera skończonego kretyna. A on miał być inteligentny! Przecież jego później Starym Lisem nazywali ze względu na jego spryt! Jamie miał to po nim odziedziczyć! W sumie jak już przy Jamiem jestem, to jak Simon mówił Brianowi jakiego syna potrzebuje, to dosłownie opisał Jamiego. Wojownik, nie mnich.

Wracając do porodu. Nastawienie kobiet zmienia się o 180 stopni, gdy Davina mówi, że Lovat nie przymusił Julii tylko sama do niego przyszła. No i ja nie rozumiem co to niby zmienia. Przecież od początku wiedziały, że to nieślubne dziecko, co zmienia to, że to nie był gwałt? Szczególnie, że co jakiś czas mamy retrospekcje z tego jak to było w przypadku Daviny. W jej przypadku na pewno nie było to dobrowolne, a też potraktowały ją jak nierządnicę. I niby było to uzasadnione tym, że Simon ją zmusił do powiedzenia, że chciała tego, ale noż kurczę! Jakoś mało wiarygodne mi się wydaje takie torturowanie rodzącej. Jeszcze te podejrzenia, że to może dziecko Briana…

Daviny kompletnie nie ogarniam. Czemu tej kobiecie tyle zajęło wzbudzenie w sobie sympatii do Julii? Toż przecież to przez to co powiedziała te kobiety zaczęły się znęcać nad Julią. Okropne to było. Wiem co chcieli pokazać, że ofiara stała się katem, ale nie kupuję tego do końca. Zwłaszcza, że wychowała Briana na porządnego i empatycznego faceta. A retrospekcje choć świetnie zagrane to jednak nie wniosły nic nowego. Ja rozumiem, Outlander, scena gwałtu musi być. Bawi mnie, że na początku tego serialu ludzie pisali komentarze, że w tym serialu gwałtów nie będzie. No właśnie widzę. Ale tu naprawdę te retrospekcje były niepotrzebne, bo my to wiedzieliśmy praktycznie od początku z tego jak wyglądają relacje między Daviną a Simonem. Nie musieli mi pokazywać palcem, że to był gwałt, tego się szło domyśleć wcześniej!

Wciąż nie rozumiem czemu Julia od razu nie powiedziała, że jest mężatką. Czemu nie nosi obrączki, przecież nawet bez kamienia to jest znaczący symbol. I nawet jeśli by uznali, że jej mąż nie żyje, to przecie pogrobowcy się rodzili. A ona tylko Brianowi przyznała, że to dziecko jej męża. Na szczęście w tym odcinku naprostowali relacje Julii z Brianem i obserwujemy całkiem uroczy rozwój przyjaźni między tą dwójką. Scena z tortem trochę crindżowa, ale w sumie całkiem urocza. No i Brian postawił się w tym odcinku ojcu i znowu zebrał łomot. Widzę, że kalkowanie scen chłosty z głównego serialu jeszcze się twórcą nie znudziło.

Jeśli zaś chodzi o Henry’ego to ja mam wrażenie, że scenarzyści go nienawidzą. W ogóle gratuluję inteligencji, szuka Julii od kilku miesięcy, o czym Grantowie wiedzą, ale dopiero teraz mówi, że to jego ciężarna żona. Bo ciąża jest mało charakterystyczną cechą! I mam mieszane odczucia względem pana Buga. Myślałam, że w końcu okazał trochę empatii względem sytuacji Henry’ego i zobaczyliśmy jakieś pozytywne cechy jego charakteru. I wspomnieli panią Bug! A tu nici, zasadniczo to on doprowadził Henry’ego do załamania, nawet jeśli zrobił to na rozkaz Granta. No i mam z Bugiem ten problem, że przecież on powinien pewną dozę sympatii wzbudzać, bo przecież w Outlanderze odbiło mu dopiero po śmierci żony, a tutaj to jest szuja od początku. A biedny Henry jak mu powiedzieli, że Julia i dziecko nie żyją kompletnie stracił kontakt z rzeczywistością. I mam wrażenie, że jak już go odzyska, to będzie żałował tej nocy z tą prostytutką. Niech w końcu w jego wątku wydarzy się coś dobrego!

Najlepszą sceną tego odcinka zdecydowanie były narodziny Claire. Bardzo fajnie ta scena wypadła, z odrobiną humoru. Henry był naprawdę uroczy szukając sposobu jak chociaż trochę ulżyć Julii. No, to była scena, która bardzo pasowała do Outlandera.

Na koniec dodam jeszcze, że to aż przerażające, jak momentami Julia jest podobna do Claire. Nie tylko z wyglądu, ale jej głos brzmi niemal identycznie. Trzeba przyznać, że jeśli chodzi o casting to odwalili kawał porządnej roboty.


S01E07


Ej, ale to był całkiem niezły odcinek! Czego się kompletnie nie spodziewałam po zeszłotygodniowym…

Podoba mi się jak w tym odcinku wyglądają relacje Julii i Daviny. Mam tylko takie, naprawdę potrzeba było do tego poprzedniego odcinka? Ale w tym tygodniu wszystkie sceny między tymi kobietami mi się super oglądało. Na scenie z tym pieprzem się śmiałam! W tym odcinku był humor! I te spojrzenia jakie one między sobą wymieniały w trakcie obiadu, jak Lovat chwalił przyprawienie posiłku. No to było coś co Diana Gabaldon mogłaby napisać. Aż sprawdziłam czy to nie ona pisała ten odcinek, ale nie.

Przyczepię się tylko do tego, że irytuje mnie, że Julia nawet zainteresowania ma takie jak jej córka i wie wszystko o roślinach. Chciałabym, żeby była bardziej swoją własną postacią, a nie Claire 2.0.

No i mieliśmy w tym odcinku aż dwie sceny chrztu dziecka Julii. Najpierw Brian potajemnie go ochrzcił (zakładam, że w obrządku katolickim) nadając mu imię William Henry Beauchamp (przypomniało mi to trochę jak Jamie ochrzcił swojego syna w Outlanderze), a potem dzieciak został ochrzczony przez pastora jako Simon Fraser. Czyli widzę twórcy podsycają fanowskie teorie na temat tego kim młody zostanie w przyszłości i czy pojawia się w Outlanderze. Bo i podsycają teorię, że to młody Simon, czyli dziedzic Lovata (teoria mocno bez sensu moim zdaniem, bo to postać historyczna, w dodatku urodzona pona 10 lat później, a wątpię, żeby aż tak chcieli naginać fakty) i nieszczęsną teorię o tym, że to starszy brat Jamiego, William… Co też myślę, że jest bez sensu, ale zaczynam się bać, że pójdą w tę stronę… Daliby jakieś imię, które się w Outlanderze nie pojawia to by teorie ucichły, a tak mnożą się na potęgę… Dobrze chociaż, że wyjaśnili, dlaczego dzieciaka chrzcił pastor a nie ksiądz, chociaż wciąż uważam, że Lovat to jest nieźle odklejony, że tak bezrefleksyjnie wierzy w tę przepowiednię. I ogólnie boli mnie, że taki z niego idiota w tym serialu.

No i w końcu Murtagh i Brian się rozmówili w sprawie Ellen. W końcu! Tak jakby nie mogli tego zrobić od razu po Beltane. Widać, że twórcy postanowili naprzemiennie skupiać na dwóch romansach, a przez to, że one się jednak przecinają, bohaterowie zachowują się nie naturalnie. No bo oni się powinni od razu rozmówić po Beltane! A tu Murtagh czekał ponad 2 miesiące żeby dać Brianowi w gębę? Serio? Tylko dlatego, że poprzedni odcinek był skupiony na Julii, więc nie mógł wparować Murtagh ze swoimi żalami. Bardzo fajnie widać, że Murtagh przestaje być tym uroczym lekkoduchem z poprzednich odcinków a coraz bardziej upodabnia się do wersji znanej z Outlandera.

No i Lovat w tym odcinku poślubia Julię, co jest całkowicie bez sensu jak dla mnie! Przecież wszystkie żony Simona Frasera są udokumentowane historycznie! Co innego jest dopisać postaci historycznej nieślubnego syna, a co innego legalną żonę i dziedzica! Poza tym, Jamie by raczej słyszał historię o dodatkowej żonie dziadka. Kurczę, to się nie klei! Plus bigamia, tego w Outlanderze jeszcze nie było… A nie, czekaj! Dobrze chociaż, że wspomnieli w tym odcinku ten drobny problem w postaci tego, że Julia ma już męża. Dziwne tylko, że ona sama jakoś taka mało przejęta tym faktem.

Dodatkowo widać, że twórcy mają też niezły problem z upływem czasu w tym serialu. Jako datę ślubu z Lovatem wpisali listopad 1714. I wszystko byłoby fajnie, tylko Julia się przeniosła w czasie do listopada 1714, a z Lovatem do łóżka poszła jakoś miesiąc później? Więc co, Lovat wie, że to nie jego i tylko zgrywa idiotę? Czy idiotą jest faktycznie? Kurczę, to serial o podróżach w czasie, czego jak czego, ale dat to powinni pilnować! (Tak, wiem, że Gabaldon też zdarza się mieć bałagan w datach. Jak kocham jej książki to one bez wad na pewno nie są. Wciąż mnie boli przesunięcie narodzin Bena Greya o 8 lat tylko po to, by Jamie Fraser mógł się pojawić w „Ulotnej zieleni”.)

Ogólnie może nie potrzebowałam widzieć, jak Lovat próbuje pobudzić swojego „lisa” podczas nocy poślubnej, ale skisłam jak Julia powiedziała mu, że ma dziedzica i może „spocząć”.

No i zabicie pastora miałoby sens, gdyby nie poprzedni odcinek. No bo pastor zginął, żeby nie mógł wygadać, że najpierw było dziecko potem ślub. Tylko, że w poprzednim odcinku te wszystkie baby wiedziały, że Julia rodzi nieślubne dziecko! Kochani scenarzyści, wy dogadujcie między sobą takie rzeczy, bo potem wam głupoty wychodzą!

Wątek Ellen w tym odcinku bardzo mi się podobał. Wykazała dziewczyna inicjatywę i uważam, że wysłanie jej po Dougala naprawdę miało sens, właśnie przez to, że jako kobieta nic nie znaczyła. Podobało mi się to, że zamiast narzekać na zły patriarchat wykorzystała to na swoją korzyść. Co prawda potem nic nie poszło według jej planu, bo Dougal to idiota nie potrafiący słuchać mądrzejszych od siebie i w dodatku wydaje mi się, że Ellen przyjechała za późno by coś sensownego osiągnąć… No i okoliczności też były pechowe, trzeba przyznać.

W końcu pojawiło się w tym serialu coś więcej o powstaniu! Podobał mi się detal z białą różą (symbol jakobitów), którą Ellen wręczyła gospodyni. No i postać Rob Roya też całkiem fajnie pokazana. Całe to spotkanie było bardzo fajnie przedstawione. Najpierw wejście Malcolma Granta i tłumaczenia Ellen, jejku jak ta dziewczyna umie zgrywać niewiniątko. A potem wjazd Czerwonych Kurtek po Rob Roya i próba aresztowania jakobitów. Po pierwsze, Malcolm mi zaimponował tym, że chciał załatwić sprawę z bydłem bez udziału Anglików. A po drugie, Brian błysnął sprytem, kiedy strzelił w podłogę dla odwrócenia uwagi. To było coś, co Jamie mógłby zrobić! Ja poproszę więcej przebłysków charakteru u Briana, bo na razie chłop jest nudny jak flaki z olejem.

No i Dougal się dowiedział o Ellen i Brianie, nie wróży to zbyt dobrze. A nasi kochankowie oczywiście dalej nie uciekli. To naprawdę jest już męczące! Śmieszne to jest tym bardziej, że z fragmentów książki, które autorka opublikowała wynika, że oni najpierw uciekli, a potem Ellen straciła dziewictwo… A tu się będą jeszcze pewnie do końca sezonu bawić w podchody. Gdzie my jako widzowie od początku wiemy, że uciekną, wezmą ślub i czwórkę dzieci narobią! Po kiego to przeciągać? To nie ma żadnego sensu!

Ciekawa po tym odcinku jestem, jak będzie wyglądał udział Briana w powstaniu.

Ogólnie aż mi szkoda było Briana, kiedy ojciec mu pogratulował zrujnowania opinii Ellen. Chłopakowi naprawdę na dziewczynie zależy, a ten stary zbok mu mówi, że jest z niego w końcu dumny. A Grantowie domagają się testów na czystość dziewczyny. Boję się, że za tydzień dostaniemy powtórkę z poprzedniego odcinka, czyli godzinę upokarzania bohaterki, Ellen tym razem, w celu ukazania jak kobiety miały wtedy źle.

Scena ze znalezieniem przez panią Fitzgibbons tartanu Fraserów przypominała mi trochę to jak w „Podróżniczce” u jednego więźniów Ardsmuir znaleziono tartan Mackenziech, a Jamie wziął winę na siebie, chociaż oczywiście powód chowania był zupełnie inny. Rozbawiło mnie trochę, że Glenna pomyślała, że chodzi o Murtagha. No i Murtagh miał w końcu w tym odcinku okazję porozmawiać z Ellen, szkoda, że za późno dla niego… I w ogóle, podoba mi się, że w tym serialu scenarzyści pamiętają, że on ma na nazwisko Fraser, bo w głównym serialu za bardzo skupiali się na tym, że ma w nazwisku Fitzgibbons.

Na koniec, wątek Henry’ego. Tak jak się spodziewałam, wrócił do zdrowych zmysłów. I nawet podjął całkiem sensowną decyzję, że skoro Julia i dziecko nie żyją, to musi wrócić do córki. No ma to sens, trzeba przyznać. Niestety, mógł nie mówić tego tej prostytutce, która ewidentnie się w nim zakochała. Podejrzewam, że ten medalik zabrała celowo, żeby mieć coś jego. No i pewnie przez to, że nie chciała go stracić, to wygadała Bugowi gdzie on się udaje. Szkoda chłopa, chociaż paradoksalnie to mu może na dobre wyjść, bo Julia przecież żyje. Jakby wrócił do XX wieku stracił by ją nawet o tym nie wiedząc. Za to Claire wychowałaby się z ojcem, ale nieważne…

Na zakończenie Julia się dowiaduje znajduje list napisany przez Henry’ego jako rzecznika Grantów i w końcu dowiaduje się, że jej mąż także cofnął się w czasie. Fajną klamrą do było względem tego, że cały ich związek zaczął się od listów.

Ogólnie odcinek mi się podobał, bo w końcu coś się działo, coś ruszyło do przodu! Ale wciąż największą wadą serialu jest wtórność względem głównej serii.


S01E08


W tym tygodniu na tapecie badanie cnoty Ellen. Na szczęście odcinek nie jest tak traumatyczny jak ten z porodem, czego się obawiałam.

Wystawka sprzętów medycznych z początku odcinka miała raczej służyć jako mrugnięcie okiem do fanów oryginału, na zasadzie, pamiętacie kuferek po Beatonie, którego Claire używała? No to to ten sam. Ogólnie dziwne, że McKenzie się spodziewali, że pozwolą ich medykowi wykonać to badanie, bo dla mnie oczywiste było, że Grantowie będą woleli swojego lekarza dla bardziej wiarygodnego wyniku.

W ogóle podobało mi się jak przedstawiono wątpliwości Columa. Z jednej strony widać, że wierzy w niewinność Ellen. Z drugiej, wariuje, bo co jeśli? I w sumie ta panika, że mógł nie upilnować siostry i grożenie Nedowi. A Dougal wcale go nie uspokoił. Niby nic nie powiedział, ale widać, że pamięta o tym, że widział Ellen z Brianem. Strasznie mi w tym odcinku brakowało żony Columa. Twórcy chcą mi wmówić, że ŻONA LAIRDA by nie była obecna, nie służyła by radą ani mężowi, ani szwagierce w tak ważnej sprawie? W ogóle nie rozumiem po co w takim razie pokazali Leticię w pierwszym odcinku, skoro przez resztę sezonu traktują Columa jakby był kawalerem.

Naprawdę dobre wrażenie zrobił na mnie w tym odcinku Malcolm Grant i naprawdę jest mi go szkoda, bo chłopak nie ma żadnych szans a jest całkiem uroczy. Kurczę, on miał więcej wiary w Ellen niż jej właśni bracia! Chociaż to akurat mogło wynikać z tego, że oni ją po prostu lepiej znają… I podobało mi się, jak bardzo on chciał jej oszczędzić najbardziej upokarzających badań. Na ten moment to chyba jedyny, nie licząc Henry’ego, dobry człowiek w klanie Grantów. Więc raczej pozytywnie się zapowiada to, że po śmierci ojca to on przejmie przywództwo w klanie. Chociaż, może będą chcieli dodać trochę dziegciu to tej słodyczy… A Ellen nie robi kompletnie nic żeby go zniechęcić. To się na pewno skończy złamanym sercem.

Henry z kolei desperacko chce uciec od Grantów i prosi Neda o pomoc. A Ned na szczęście ma na tyle rozsądku by mu powiedzieć, że to trzeba zaplanować a nie się wyrywać bez ładu i składu. Zresztą, w tym odcinku wydaje się, że Ned też stąpa po cienkim lodzie z Columem, więc rozumie problemy Henry’ego z pracodawcą. Trochę to dziwne, bo jednak zawsze mi się wydawało, że lojalność Neda wynika z szacunku do umysłu Columa, a nie strachu.

Rozwaliło mnie, że jak pani Fitz usłyszała, że Ellen nie jest dziewicą, to od razu założyła, że to Murtagh. Naprawdę, chłopak nawet zagadać do Ellen nie potrafił a ciotka go o takie rzeczy posądza!

Lord Lovat w tym odcinku pojawia się na chwilę, głównie jako postać komiczna. Aktor jest świetny, ale do końca nie rozumiem jakie twórcy mają na niego plany. W każdym razie Simon wybywa z zamku na 2 dni, na odchodnym jeszcze gratulując synowi zhańbienia panny McKenzie. I ewidentnie dla Simona Frasera niepojętym jest, że można kogoś kochać. Ta widoczna konfuzja na jego twarzy jak Brian mu powiedział, że mu zależy na dziewczynie, takie „czekaj, łączę wątki”.

Jak Brian powiedział, że idzie ratować swoją żonę, to miałam takie „Hurra! Nareszcie uciekną razem!” Ale nie. Drodzy scenarzyści, nie tak się pisze prequele! My wiemy, że oni uciekną od pierwszego odcinka, a nawet wcześniej! Zamiast tego matka z Julią wybijają mu z głowy plan ratowania wybranki, zamiast tego Julia robi eliksir, który ma zafałszować wyniki badania. Bo Julia wie wszystko, zna się na wszystkim i na wszystko ma rozwiązanie!

Więc Julia zostawia synka pod opieką Daviny, swoją drogą podobał mi się tekst o tym, że będą nawzajem dbały o swoich synów, i wyrusza razem z Brianem do Leoch. Chociaż mogłaby pod nieobecność Lovata wyruszyć do Grantów znaleźć męża… Chociaż, że ona nie skojarzyła, że rzecznik Grantów może być obecny przy takiej procedurze? Bo raczej nie wydawali się zdziwieni obecnością Grantów w Leoch. Poważnie, jakby wzięła ze sobą dzieciaka i kazała Brianowi pilnować go rzez ten czas jak sama będzie u Ellen zaoszczędziliby pewnie masę kłopotów. Ale drama musi być! Tak więc Julia dociera do Ellen i aplikuje cudowną miksturę.

Muszę przyznać, że zazdroszczę Ellen tak zdrowego pęcherza, ja w czasie tego odcinka 3 razy musiałam lecieć do toalety, a mniej wypiłam niż ona. Nie do końca widzę sens tego badania, bo zasadniczo sprawdzili tu stan jej układu moczowego, ważne bo ważne, ale z dziewictwem to to za dużo nie ma wspólnego. Już logiczniejsze było kolejne badanie, czyli sprawdzenie błony dziewiczej, które co prawda nie jest wiarygodne, ale przynajmniej w temacie. Oba badania były okropnie upokarzające dla niej i muszę przyznać, że po czymś takim też bym nie miała problemów by odciąć się od braci, którzy na pozwolili, nawet jeśli zasadniczo nie mieli za bardzo wyboru. Aktorka świetnie sobie poradziła w tych scenach, nie musiała nic mówić, te łzy upokorzenia wystarczyły. W ogóle ten lekarz Grantów był jakiś dziwny. W scenie sikania wszyscy na sali byli widocznie zakłopotani, a ten się uśmiecha, fetyszysta jakiś.

W każdym razie, badanie kończy się werdyktem na korzyść Ellen. A Julia na korytarzu spotyka w końcu swojego męża. Scena spotkania jak dla mnie była nazbyt melodramatyczna, ale przynajmniej Henry faktycznie uwierzył, że ona tam jest. Po wcześniej jak dostrzegł ją na korytarzu to myślał, że ma omamy. Ale nareszcie się spotkali, choć tylko na chwilę. W końcu w życiu Henry’ego wydarzyło się coś pozytywnego! No i nareszcie wie, że Bug go okłamał. I chociaż nie podoba mi się jak jednowymiarowo przedstawiają Archa Buga w tym serialu, to muszę przyznać, że jest on cudownie pasywno-agresywny. Jakby, ta jego skrzywiona mordka odpowiada mojej minie w bardziej bezsensownych momentach.

No i pani Fitz oddająca Brianowi skrawek jego tartanu i ostrzegająca żeby się więcej nie zbliżał do Ellen. Oczywiście wiadomo, że nie posłucha, wiemy jak to się skończy. Trochę śmieszne jest to, że chłop pojechał ratować swoją żonę, a nawet jej nie zobaczył i zasadniczo nic się w sytuacji Ellen nie zmieniło. Dziewczyna dalej jest zaręczona z innym, co gorsza, opinię teraz ma nieposzlakowaną, więc na tym tle ślubu nie odwołają.


S01E09


Dobra, załapałam lekkie opóźnienie, ale w końcu obejrzałam ten odcinek. I co ważniejsze, podobał mi się.

Zacznijmy od tego jak pięknie Julia i Brian zmanipulowali Simona, żeby wziął Julię i jej syna do Braemar. No, we wszystkie jego czułe punkty uderzyli, jeszcze chłop po tym pewnie myślał, że to był jego pomysł.

Stryj Malcolma Granta, też Malcolm Grant (żeby łatwiej było zapamiętać najpewniej) zapowiada się na bardzo ciekawą postać. Dlaczego wprowadzają taką postać dwa odcinki przed końcem? Przecież on by się nadawał na głównego antagonistę, bo ten serial cierpi na brak takowego. Widać, że charakter mocno dominujący i w gruncie rzeczy przerażający człowiek. I to w taki nieoczywisty sposób. Bardzo podobała mi się scena jego rozmowy z Ellen. Przez cały czas było czuć tę zawoalowaną groźbę, a pod koniec i woal opadł. Mina Ellen – bezcenna. Dziewczyna w tej chwili naprawdę zaczęła kwestionować swoje życiowe wybory. Jeszcze to przypomnienie od pani Fitz, że trzeba jeszcze wykombinować, jak ma skrwawić prześcieradła w noc poślubną, bo mimo badania to się może jeszcze wydać.

W końcu dostaliśmy spotkanie trójki Beauchampów. I Henry dowiedział się o drugim małżeństwie Julii. Wyraz jego twarzy, gdy się zorientował, że Julia jest żoną Lovata złamał mi serce. Jak dobrze, że Brian dość szybko go uświadomił, jak wygląda sytuacja Julii, bo jakby pociągnęli tę dramę chociaż odcinek dłużej niż to konieczne…

Jeśli zaś chodzi o Ellen i Briana, to stwierdzam, że jeśli chodzi o tę parę, to aktorzy robią wręcz niesamowitą robotę, bo tylko dzięki im wierzę w to uczucie. Naprawdę, scenariuszowo ten romans leży i kwiczy, bo nie ma ku niemu żadnych podstaw, bohaterowie spędzili ze sobą zbyt mało czasu i odbyli za mało konkretnych rozmów, by to było wiarygodne. Ale kurczę, oni na siebie patrzą w taki sposób, że ja to kupuję.

Oczywiście później dostajemy ten wątek z tym, że Dougal się wygadał przed Columem, że widział Ellen z Brianem. No i rozmowę z Julią. Swoją drogą, Ellen jakoś bardziej była zszokowana tym, że Julia wyszła za Simona, niż tym, że w sumie ma dwóch mężów. Czemu w tym serialu nikogo nie szokuje bigamia?! Przecież to są wszystko katolicy i to w dodatku w XVIII wieku! Mnie by współcześnie taka informacja zszokowała, a oni tam mają na to kompletnie wywalone…

W każdym razie, pod wpływem tych rozmów Ellen postanawia zerwać z Brianem i mówi mu, że go nie kocha i w sumie to może i nigdy nie kochała. Czyli zasadniczo typowa drama, nic odkrywczego. Wszyscy wiemy jak to się skończy, więc jedyne emocje jakie to wzbudza, to te wywołane grą aktorską. A ta jak już pisałam, ciągnie ten serial.

Ogólnie, najlepszą częścią tego odcinka było zgromadzenie klanów w Braemar. Opłaciło się im wprowadzać Rob Roya parę odcinków temu, bo kiedy hrabia Mar powiedział, że nie musi przedstawiać gości i faktycznie go nie przedstawił, to naprawdę pięknie zagrało. W ogóle, ta przemowa hrabiego. No piękne to było. Zaskoczył mnie, że stryj Malcolma opowiedział się w imieniu Grantów za Stuartami, bo do tej pory Grantowie byli przedstawiani jako lojaliści. I w sumie podkreśla to tylko konflikt między młodym Malcolmem a jakie stryjem i to, że starszy mężczyzna traktuje młodszego protekcjonalnie. Powtarzam, czemu jedną z najciekawszych postaci wprowadzają tuż przed końcem? No i upokorzenie Simona Frasera. Na to się zawsze miło patrzy. No i obstawiam, że takie publiczne upokorzenie pchnie go na stronę brytyjską w tym konflikcie wskutek czego odzyska pozycję. Ot, chichot historii. W każdym razie klany proklamują Jakuba Stuarta na króla, więc mam nadzieję, że w następnym sezonie zobaczymy trochę więcej powstania. W tym już został tylko jeden odcinek, a tu trzeba jeszcze dramy personalne porozwiązywać. W sumie mam wrażenie, że Krew z Krwi trochę za bardzo trzyma się schematu fabuły Outlandera. I dlatego powstanie będzie w kolejnym sezonie, bo w Outlanderze powstanie też było w drugim sezonie.

Ogólnie dochodzi w końcu do konfrontacji Briana z ojcem, a jako, że obaj mieli raczej kiepski dzień jest to konfrontacja dość brutalna.

Henry planuje ucieczkę wraz z Julią i synem, o pomoc w której prosi Neda Gowana. Naprawdę, bardzo fajna jest relacja między tymi dwoma, mimo iż zdaję sobie sprawę, że jest ona pewnego rodzaju fanserwisem, bo ma nam przypominać o późniejszej przyjaźni Neda z Claire. I wszystko zapowiada się pięknie, tylko, że w tle przemyka ta prostytutka co to się w Henrym zakochała, a to raczej dobrze nie wróży.

I widzę, że polowania w Szkocji wcale nie różnią się od tych w Polsce, bo pomylili Briana z dzikiem! A tak na poważnie, to zastanawiam się, kto na Briana nasłał zabójców. Bo serial niby sugeruje, że to był Colum, a nie do końca mi to pasuje, zwłaszcza, że przysiągł Ellen, że ani go nie skrzywdzi, ani nie zleci tego nikomu. Ale ten Murtagh ratujący Brianowi życie, to miód na moje serce był. Zwłaszcza, że wcześniej w tym odcinku Murtagh był wyjątkowo zimny względem Briana. A tu dostałam potwierdzenie, że coś jeszcze z tej przyjaźni będzie.

Ogólnie to jeden z najlepszych odcinków tego serialu. W końcu mamy wszystkich bohaterów w jednym miejscu, a tło historyczne dostaje trochę więcej miejsca. Czyli jest całkiem fajny balans między wielką historią a historią bohaterów. Pozostaje jedynie przekonać się, jak twórcy postanowili zwieńczyć swoje dzieło.


S01E10


W końcu oglądając ten serial czułam się jakbym oglądała Outlandera! Tu były emocje, tu się rzeczy działy! Bohaterowie w końcu mają charaktery i jakąś siłę sprawczą! Tu był humor! Boże, jak w tym odcinku widać, że Diana Gabaldon położyła łapki na scenariuszu. Znaczy, już scenariusz poprzedniego odcinka był jej autorstwa, w tym była tylko współautorką, ale orzechy przeciwko dolarom, że jakość tego odcinka to jej zasługa. Jak ja przy niektórych scenach tego odcinka czułam się jak przy czytaniu książek! A to uczucie, nawet przy głównym serialu Outlandera pojawia się u mnie rzadko. Do tego jak ładnie to jest nakręcone! I ta muzyka! No cudne to jest.

Dostaliśmy małą Claire i wujka Lamba! Casting w tym serialu nie przestaje mnie zadziwiać, toż ta dziewczynka wygląda jak mała Catriona Balfe. To jest wręcz niesamowite.

Brian i Murtagh rozprawiają się z zabójcami nasłanymi na Briana i od jeńca dowiadują się, że nasłał ich Colum. No i muszę przyznać, że akurat w tym odcinku widzę widzę w Brianie Jamiego. To jak zabił tego jeńca, mimo że ten powiedział mu to co chciał wiedzieć… Brutalne, ale konieczne. Jamie postąpiłby w tej sytuacji tak samo. No i muszę przyznać, że Murtagh w tym odcinku pokazał, jak dobrym przyjacielem jest. Tak więc Brian rusza zobaczyć się z Ellen.

A ta tymczasem szykuje się do ślubu z Malcolmem. Perły! W końcu Ellen dostała perły do McRannocha! Te same, które potem Jamie podarował Claire. Scena z trzema siostrami Mackenzie była bardzo fajna, Ellen przepraszająca siostry za ich swaty. I kompletnie różne ich reakcje. I ponownie była wspomniana Letitia! Szkoda tylko, że tak mało, przecież ta kobieta jako żona Columa powinna być obecnie panią na Leoch, a jest praktycznie nieobecna. Scena skubania ptactwa i nieprzyzwoite ploteczki też bardzo fajna. Taki osiemnastowieczny wieczór panieński.

Brian bardzo sprytnie wkrada się do Leoch w przebraniu człowieka Grantów. I w sumie nie jestem pewna czy ma pecha czy szczęście, bo pierwsza osoba na jaką trafia to Jocasta, która pamięta, że widziała go już w tartanie Fraserów. Skłaniam się jednak do tego, że to szczęście, bo nie dość, że dziewczyna zaprowadza go do siostry to jeszcze wstawia się za chłopakiem. Kiedy Ellen dowiaduje się, że Colum złamał obietnicę, że nie skrzywdzi Briana stwierdza, że ona też już nie jest zobowiązana do dotrzymania swojej części umowy. Ale trzeba przyznać, że dziewczyna daje bratu ostatnią szansę, może już nie na dotrzymanie obietnicy, bo na to już za późno, ale chociaż na szczerość. A tego nie dostaje.

Tak więc panna młoda znika w dzień ślubu. Grantowie są wściekli. Grant stryj oznajmia, że nie wyjadą póki nie dostaną czyjejś głowy albo ręki. I po tym tekście ja już wiedziałam co się szykuje. A jeszcze jak Colum wezwał do siebie Dougala...

Bardzo fajna była ta zmyłka z początkową sceną ślubu, chociaż osobiście od razu wiedziałam, kto jest pod welonem. W końcu już dobrych parę odcinków temu przewidziałam jak rozwiążą kwestię sojuszu Grantami.

Powiem tak. Uwielbiam Maurę Grant. Jedno mi się tylko nie zgadza, że wszystkie dotychczasowe wspomnienia o Maurze mówiły o tym, że jest brzydka. W którym miejscu, ja się pytam?! Toż nie dość, że ładna, to charakterna. Toż ja śmiechem rykłam jak na „Urosłaś” Dougala odpowiedziała „Ty też” patrząc wymownie na jego kroczę. I jej mina w czasie ślubu i wesela? I noc poślubna? I ten Dougal, który najwidoczniej pierwszy raz w życiu widział jak kobieta ma orgazm? ZŁOTO. Czemu ja na Maurę musiałam tyle odcinków czekać?!

Colum zarobił u mnie małego plusika, jak w czasie toastu przy słowach o kradzeniu kobiecie serca spojrzał na żonę. Niby drobny detal.

I ogólnie ja byłam pewna, jak stryj Grant zaczął mówić Malcolmowi o zemście, że młody wkroczy w swój villain arc i zostanie pełnoprawnym złolem w następnym sezonie. A tu wychodzi na to, że jednak nie. I że jak w Outlanderze było powiedziane, że Arch Bug był człowiekiem Malcolma Granta to nie chodziło o tego Malcolma. Ponieważ, kiedy Ellen i Brian uciekali z Leoch (w czym pomogły im pani Fitz i Jocasta, kochane) to natknęli się na Malcolma. I wywiązała się walka, wskutek której Malcolm Grant zginął. I tu mi szczęka opadła, bo kompletnie się tego nie spodziewałam.

Więc Ellen i Brian uciekają i ukrywają się razem z Murtaghiem. I muszę przyznać, że bardzo podobała mi się scena rozmowy Murtagha z Ellen. Dał jej te bransolety! Ta rodząca się przyjaźń! No i dał Brianowi z Ellen trochę czasu we dwoje. Dobry przyjaciel!

Scena seksu była bardzo Outlanderowa. W końcu czułam, że nie służy ona tylko pokazaniu golizny, że buduje ona relację. Chociaż golizny też nie unika, dostaliśmy więcej szkockiej klaty… Ale było to ładnie i ze smakiem nakręcone. Czemu sceny w poprzednich odcinkach nie mogły być takie?

No i ostatnia scena tego wątku, gdy Ellen i Brian obserwują płonące krzyże… Wybucha powstanie, Lairdowie zwołują swoich ludzi do walki. No ciary, ciary…

Zaś Beauchampów dzieje się znacznie mniej. Dzięki pomocy Daviny Julii udaje się uciec z synem i spotkać z mężem. Żeby ochronić matkę Briana przed podejrzeniami, małżeństwo finguje porwanie. No i ruszają do Craigh Na Dun, żeby razem przejść przez kamienie. Tymczasem Grantowie szukają swojego rzecznika, bo przecież się dzieją istotne rzeczy, które wymagają jego udziału. Po drodze pan Bug trafia do zamku Lovata, gdzie się dowiaduje, że Henry „porwał” żonę Simona. Więc dwie szuje się spotykają. Ale na szczęście nie łączą sił, tego by jeszcze brakowało. W każdym razie, Beauchampowie docierają do kamieni i mają całkiem sensowną rozkminę, a co jeśli mały William nie jest w stanie podróżować w czasie? Sensowna tym bardziej, że dzieciak nie płakał przy kamieniach. Tak więc planują, że najpierw przejdzie jedno z dzieckiem, a potem zobaczą jaki będzie efekt. Ale, że Grantowie już im siedzą na ogonie i nie ma na to czasu, Julia chce wysłać Henry’ego z Williamem pierwszych, bo przecież jej jako żonie Lorda nie grozi takie niebezpieczeństwo jak jemu. Ale Henry praktycznie zmusza ją, by to ona dotknęła pierwsza kamienia, czyli praktycznie robi to co Jamie w drugim sezonie Outlandera.

I odcinek się kończy.

Za ten cliffhanger to ja mam ochotę kogoś rozszarpać. Czy oni faktycznie na siłę rozepchnęli fabułę tego serialu tylko po to, by zakończyć go cliffhangerem? Najwyraźniej.

To był dobry odcinek. Ba! To był bardzo dobry odcinek! Jego największą wadą na dobrą sprawę jest niezgodność z wersją tej historii jaką poznaliśmy w Outlanderze. No, ja jestem przekonana, że gdyby Ellen uciekła w dniu swojego ślubu, to Jamie by na pewno o tym słyszał. I o tym, że Brian zabił Malcolma Granta też by słyszał. Ten odcinek jest świetny, ale z całym serialem jest duży problem.

Kolejny problem mam z tym, że teraz, jak Ellen i Brian już są razem, to mi się ich świetnie ogląda. Tylko, że muszę zapomnieć, że scenarzyści położyli początkową fazę tego romansu.

Ogólnie, odcinek dał mi nadzieję, że może drugi sezon będzie lepszy, chyba, że postanowią powtórzyć schemat i znowu zrobią nudny sezon ze świetnym finałem.

Po cichu mam nadzieję, że w drugim sezonie zobaczymy ojca Lorda Johna, w końcu rozpoczyna się konflikt zbrojny, w którym wiemy, że Gerard Grey walczył, a skoro rodzice Jamiego spotkali rodziców Claire, to dorzucenie do tego ojca Lorda Johna wcale nie wydaje się aż takim nagięciem prawdopodobieństwa. A ja osobiście uważam, że w Outlanderze nie ma czegoś takiego jak za dużo Greyów. I zakończmy to tym optymistycznym akcentem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz