niedziela, 24 listopada 2024

Guardian - drama

Tytuł: Guardian

Rok produkcji: 2018
Kraj produkcji: Chiny
Gatunek: c-drama, sci-fi, urban fantasy

Proszę państwa, przed państwem dziw nad dziwy: gejowski romans o duchach bez gejów i duchów. Chyli moja opinia na temat chińskiej dramy Guardian, będącej ekranizacją powieści pod tym samym tytułem. Oraz refleksję nad chińską cenzurą. Mogą pojawić się śladowe ilości spoilerów, zarówno do dramy jak i książki.

Ale po kolei. Podobnie jak książka serial przedstawia historię Wydziału Śledztw Specjalnych pod kierownictwem Zhao Yunlana, którego losy dziwnym zrządzeniem losu splatają się z profesorem Shen Weiem. I podobnie jak w książce fabuła kręci się wokół zbierania 4 artefaktów. I zasadniczo przez pierwszą połowę seria nawet wiernie podąża za historią znaną z książki, całkiem nieźle adaptując 1 tom, w drugiej połowie jest dużo więcej żonglerki motywami i zmieniania kontekstu scen, trochę mi to przypominało pod tym względem 3 sezon Wiedźmina, gdzie też można było rozpoznać mimo zmian czym się twórcy inspirują, acz muszę przyznać, że w przypadku Guardiana wypada to lepiej. No widać, że w tę dramę było włożone serducho, więc zmiany nie irytują tak jak mogłyby.

Niestety, jako, że powieść była dość krótka, fabuła została niemiłosiernie rozciągnięta i wypchana zapychaczami. Treści z książki starczyło by max na jakieś 15 odcinków, i to zakładając dość spokojne tempo, a dostaliśmy ich aż 40, z czego większość to typowy procedural. Przy czym zostało to jakoś dziwnie zmontowane, bo o ile poszczególne sprawy zajmują czas trwania jednego odcinka, to zamiast zamykać się w jednym zaczynają się w połowie i kończą w połowie następnego… Było to bardzo dziwne i pierwszy raz się z czymś takim spotkałam. Ilość odcinków wpłynęła również negatywnie na inteligencję głównego bohatera, gdzie w książce szybko kojarzył fakty, a tutaj zajmowało mu to po kilka odcinków.

 

Cenzury się spodziewałam, jak to w chińskiej adaptacji powieści BL, więc no fakt, że romans między głównymi bohaterami został wycięty to mnie nie zdziwiło, tak samo jak to, że wycieli krytykę polityki jednego dziecka, która była w książce. Jednak zaskoczyło mnie, że zmieniono całkowicie realia świata przedstawionego, wycinając wszystkie wątki związane z chińską mitologią czy magią i zastąpiono je kosmitami, podróżami w czasie i nauką. I jeszcze to powtarzanie co chwilę, że „magia nie istnieje, nie ma życia po śmierci, nie ma reinkarnacji jest tylko nauka!”… Gdzie cały główny wątek pierwowzoru obracał się wokół zaświatów i cyklu reinkarnacji. Do tego serial unika osadzenia akcji w realnym świecie, wszystkie odniesienia do chińskiej administracji zostały zastąpione fikcyjnymi zamiennikami. I prawdopodobnie zostało to zmienione już po nakręceniu, bo dosłownie przy niektórych liniach dialogowych bohaterom zmienia się głos.

 

Najlepiej wypadli bohaterowie, cała ekipa ma ekranową chemię i faktycznie przyjemnie się ich ogląda na ekranie, acz jest to takie typowo azjatyckie aktorstwo. Charaktery postaci są dość zbliżone do wersji książkowej, zmieniono tylko rolę niektórych z nich, np. zamiast mnicha buddyjskiego jest wynalazca, a zamiast nekromanty władca marionetek. Acz uczciwie muszę przyznać, że postacie drugiego planu dostały więcej czasu i sporo na tym zyskały. Największym minusem pod tym względem było usunięcie pewnej szarości moralnej obecnej w powieści. W serialu bohaterowie pozytywni nie mogą zrobić nic złego, nie mogą chować urazy, wszyscy są prawi i wybaczający… Dodano też kilka romansów na dalszym planie, oczywiście hetero. Były one jednak bardzo delikatne. No i duży minus za to, że kot większość czasu ekranowego spędza w ludzkiej postaci. No powiedzcie mi, kto by się chciał gapić na faceta w szelkach zamiast na puchatą czarną kulę sarkazmu?!

Jeśli zaś chodzi o kwestię dwójki głównych bohaterów, to powiem tak: Shen Wei tak jak w książce jest żoną idealną. Ba, facet jest nawet bardziej idealny niż w książce, bo wycięto wszystkie jego bardziej creepy cechy. Sprząta, pierze, gotuje, NIE stalkuje, NIE robi czerniny na własnej krwi, NIE planuje podwójnego samobójstwa. No i jest piękny, borze szumiący, jaki ten aktor jest piękny… Oglądałam to dla fabuły, ok?

Zhao Yunlan też jest podobny do pierwowzoru, acz w tej wersji w ogóle nie jest zainteresowany żadnymi romansami, nawet z kobietami (w książce był bi). Zamiast papierosa dostał lizaczka, no i zmienili mu broń względem książki, gdzie posługiwał się głównie magicznym biczem, tu ma tylko pistolet, bo NAUKA! Ciekawie rozwinięto jego relacje z ojcem. A do zarostu da się przywyknąć.

Co do samego aspektu BL. to postacie cały czas powtarzają, że łączy ich przyjaźń i tym podobne, ale chyba nikt tego aktorom nie powiedział, bo heteroseksualni faceci zdecydowanie nie patrzą na siebie w ten sposób.

Najbardziej względem oryginału zyskali antagoniści. Po pierwsze, jest ich więcej, bo poza głównym złolem dodano paru pomniejszych, w większości z całkiem sensownymi motywacjami, którym widz mógł może nie kibicować, ale przynajmniej współczuć i zrozumieć. Szczególnie historia z Pędzlem Zasług była pod tym względem dobrze zrobiona, podobała mi się bardziej niż oryginał. Sam główny zły, Ye Zun, zyskał trochę na inteligencji, bo jednak w książce był kompletnym idiotą. I muszę tu pochwalić aktora, Zhu Yilong gra w tej dramie podwójną rolę. Shen Weia i Ye Zuna, i faktycznie te postaci są od siebie na tyle różne, że musiałam sprawdzać czy to faktycznie ten sam aktor.

Zakończenie jest dużo smutniejsze niż w książce, niby wszystko się kończy dobrze, ale nie dla wszystkich. Trup ściele się zdecydowanie gęściej, co mnie dość zaskoczyło, bo przez większość odcinków raczej starano się tego unikać. Zdecydowanie za to podoba mi się wykorzystanie w zakończeniu czarnego scenariusza z książki (nie powiem dokładnie o co chodzi, żeby zbyt mocno nie spoilerować).

Ogólnie bawiłam się całkiem nieźle, acz chciałabym zobaczyć wierniejszą książce wersję z tą samą obsadą, bo zdecydowanie potencjał był.


Guardian - priest


Tytuł: Guardian
Autor: priest
Wydawnictwo: Sevem Seas
Gatunek: BL, urban fantasy, webnovel

Przed państwem chińskie geje, czyli moja opinia na temat Guardiana autorstwa priest (już sam pseudonim autorki wzbudza skojarzenia, nie?)

Historia zaczyna się gdy młody Guo Changcheng dzięki protekcji wujka dostaje pracę w Wydziale Śledztw Specjalnych, czyli specjalnej jednostce policji zajmującej się sprawami związanym ze zjawiskami nadprzyrodzonymi. Chłopak, mimo całkowitego braku predyspozycji do tej roboty (a w zasadzie do każdej…) już pierwszego dnia musi pomóc swojemu szefowi, Zhao Yunlanowi w śledztwie w sprawie tajemniczej śmierci na miejscowym uniwersytecie. W toku śledztwa bohaterowie poznają Shen Weia, wykładowcę na rzeczonym uniwersytecie, który z miejsca wpada Zhao Yunlanowi w oko. Jednak przystojny nauczyciel nie jest do końca tym, za kogo się podaje…

Fabuła podzielona jest na 4 części, akcja każdej toczy się wokół jednego z 4 artefaktów. Nie jest to jakaś literatura wysoka, miejscami widać, że autorka pisała na ilość (czy potrzebowałam całego akapitu poświęconemu temu jak długie rzęsy ma Shen Wei? Wątpię) a język orbituje między bardzo potocznym a niezwykle poetyckim (chociaż to akurat może być wina tłumaczenia, bo widziałam, że ludzie w internetach na nie narzekali). Ale jednak czytając bawiłam się doskonale, głównie dzięki bohaterom.

Najważniejsi bohaterowie:

Zhao Yunlan – dyrektor Wydziału Śledztw Specjalnych, tytułowy Guardian i główny bohater tej książki. Czy jest to moja nowa książkowa miłość? Jak najbardziej. Facet jest przystojny, inteligentny, kompetentny i całkowicie pozbawiony wstydu (przykłady wrzucałam na #smutne) oraz rozsądku i instynktu samozachowawczego. No, nie ukrywam, że mam słabość do tego typu bohaterów, kupił mnie zwłaszcza tym, że ma mózg i nawet używa. Poza tym, mimo, że typ jest dość natrętny to jednak na „nie” umie się odczepić. Bardzo podobały się też jego relacje z rodzicami, szczególnie w kontekście jego orientacji seksualnej, gdzie widać, że jego rodzice nie są zbyt szczęśliwi, że ich syn związał się z facetem, ale jednocześnie autorka ich nie demonizuje, no na Zachodzie to raczej by nie przeszło w tej formie.

Shen Wei – profesor uniwersytecki, tak naprawdę Emisariusz, ważna persona w zaświatach. No mam z tym facetem problem… Z wierzchu dżentelmen, a im bardziej go poznajemy tym bardziej coś jest nie tak. Bo jest ciut zbyt zaborczy i nadopiekuńczy na mój gust (chociaż jak na azjatyckie BL nie jest najgorzej…). Bo stalkował głównego bohatera i właził mu do mieszkania jak ten spał… (prawie jak Edej w Zmierzchu, tylko tu zamiast szesnastolatki obiektem uczuć jest 30letni facet). Bo podawał mu czerninę na własnej krwi, bez listy składników… Bo kłamał i próbował wmanipulować swojego ukochanego we wspólne samobójstwo… A jednak jestem go w stanie zrozumieć jego działania, w końcu chłop nie jest człowiekiem, nawet duszy nie posiada, a zresztą każdemu by odbiło, jakby przez parę tysięcy lat obserwował jak jego ukochany umiera i rodzi się na nowo nie pamiętając go… Ech, reinkarnacja to jednak pozwala na bardziej tragiczne historie miłosne, u nas to kochankowie giną tylko raz. Ale jednak na koniec się nawet zrehabilitował w moich oczach.

Guo Changcheng – dziecko nepotyzmu o złotym sercu. Jednostka wybitnie nieprzystosowana. To z jego perspektywy czytelnik poznaje ten jak funkcjonuje świat Guardiana. Guo, w przeciwieństwie do reszty bohaterów, nie wie nic o zjawiskach nadprzyrodzonych, co pozwala autorce na dość naturalną ekspozycję. Poza tym jest niesamowicie sympatyczną postacią i przyjemnie się obserwuje jak pod koniec zaczyna przejawiać szczątkowe oznaki kompetencji.

Daqing – gadający gruby czarny kot. Czy trzeba coś dodawać?: Gadający kot jest zawsze najlepszą postacią. Koniec kropka.

Zhu Hong – kobieta-wąż zakochana w Zhao Yunlanie bez wzajemności.

Chu Shuzhi – zombie nekromanta.

Wang Zheng – kadrowa duch.

Ogólnie większość postaci przechodzi większą lub mniejszą przemianę, pod tym względem jest to bardzo przyjemna powieść. Większy problem mam z samą fabułą, no o głównym antagoniście mogę powiedzieć tylko tyle, że jest. Niektóre wątki spięły się bardzo ładnie, w innych się pogubiłam. Zwłaszcza jeśli chodzi o kłamstwa Shen Weia i retrospekcje (chociaż nie wykluczam, że tu mógł zawinić mój angielski i nieznajomość chińskiej mitologii). Nie do końca też byłam w stanie dostrzec żeby Yunlan w swoim pierwszym wcieleniu zakochał się w Weiu, bo w teraźniejszości to owszem, widać i to bardzo, ale w retrospekcjach nie kupuję tego. Momentami miałam wrażenie, że niektóre postaci pojawiają się znikąd, a niektóre wątki pojawiają się moment i znikają (w pierwszym tomie Zhao Yunlan ma CHRONICZNĄ chorobę żołądka… która nigdy więcej nie jest wspomniana. To po co to było? Chyba tylko by Shen Wei mógł się nim zaopiekować. Acz bym była bardzo zdziwiona, gdyby ktoś kto się żywi zupkami chińskimi zalanymi kawą miał zdrowy żołądek…) Właściwie to samo zakończenie mi się podobało, wątków spiętych było więcej niż tych nie spiętych.

Poza właściwą fabułą książka zawiera 4 rozdziały specjalne. 3 z nich to lekkie historie osadzone parę lat po zakończeniu powieści. Zaś 4 to opowieść z jednego z poprzednich żyć głównego bohatera i przyznam, że nieźle się na nim wzruszyłam. Brakowało mi czegoś takiego w głównej historii.

Scen remontowych na szczęście brak, acz widać, że poza kadrem się remontują na potęgę. Na internetach spotkałam się z opinią, że jest to romans typu slow burn. No moim zdaniem nie jest, bohaterowie się dość szybko schodzą (już na początku drugiego tomu, do łóżka idą pod koniec tego samego tomu). Acz przyznaję, że porównuje to trochę do twórczości Mo Xiang Tong Xiu, gdzie romanse faktycznie pyrkały sobie powolutku i dopiero na samym końcu padały wyznania i remonty.

Spotkałam się też z opinią, że priest nie pisze romansów, bo jej książki skupiają się bardziej na fabule… i to niby miała być wada… Jak dla mnie fakt, że bohaterowie zajmują się czymś poza patrzeniem sobie głęboko w oczy i remontowaniem jest raczej zaletą książki, ale kim ja jestem żeby to osądzać, ja mam kosę z fankami chińskich BL bo miałam czelność skrytykować kiepskie porno w Grandmaster of Demonie Cutivation, więc ten tego… żaden autorytet ze mnie.