Nad Doliną zbierają się ciemne chmury. Złe i armia opętanej przez Szary Płaszcz księżnej Nelii szykują się do inwazji. W tym samym czasie książęta Stefan i Nikodem toczą ze sobą wojnę. Kociołek razem ze swoją drużyną do zadań specjalnych postanawia pogodzić zwaśnionych braci i zjednoczyć władców Doliny. Tymczasem Gryf głównym środkiem obrony przed siłami Złego. Na szczęście nad bohaterami czuwają Los, Dola i Kula Błota…
Przyznam się szczerze, że mam z tą serią pewien problem. Od kilku już tomów mam poczuciem, że fabuła tych książek drepcze w miejscu. Jakby Marcin Mortka miał pomysł, na dużo krótszą historię, ale popularność Kociołka wymusiła na nim rozciągnięcie tego wszystkiego. Bo mimo, że jednak w tym tomie coś rusza, rozpoczyna się pełnowymiarowa inwazja, stawka rośnie, siły wyższe angażują się w konflikt, to jednak czyta się to ciężko, uleciał urok, który „Nie ma tego Złego” jednak miało. Została jedynie dość naiwna treść i żarty, które po tylu powtórzeniach już nie bawią. Czuć zmęczenie materiału.
Dużym problemem dla mnie jest niewykorzystanie potencjału drużyny. Niby każdy z bohaterów ma jakiś wątek, coś tam się rozwija w tle. Widać, że seria powoli zbliża się do finiszu, bo kolejni z towarzyszy Kociołka znajdują sobie wybranki. Ale to wszystko dzieje się w tle, gdzieś na drugim, a nawet trzecim planie. A sama konstrukcja książki wręcz sugerowała, że będzie położony większy nacisk na poszczególnych chłopaków. Niestety tak się nie stało. W centrum cały czas są Kociołek i Sara. A szkoda, bo na przykład wątek Urgo byłby dużo ciekawszy, gdyby poświęcić mu chociaż odrobinę czasu! Toż to się praktycznie rozegrało poza stronami książki! Ja rozumiem, czytanie między wierszami, ale to już przesada! I powoli dochodzę do wniosku, że Zwierzak jest najrozsądniejszym członkiem drużyny…
Na plus jest fakt, że Sara awansowała na główną bohaterkę na równi z mężem, acz mam wrażenie, że po prostu jako bohaterka mniej wyeksponowana do tej pory jest po prostu powiewem świeżości w stosunku do chłopaków. A może po prostu autor ma na nią jeszcze pomysły. Acz muszę przyznać, że drażnił mnie w tej książce taki typowo „męski” feminizm, czyli kobiety są mądrzejsze od mężczyzn, bo są kobietami… Nie lubię tego. Ale za to podobało mi się, że dzieciaki Kociołka i Sary powoli zaczynają dorastać. I w ogóle relacje rodzinne w Gryfie były przyjemnie ukazane.
Całkiem fajnie wypadły interwencje sił wyższych. Pomysł z życzeniami do Los nie jest zły, ale jak już pisałam kuleje trochę wykonanie. O Doli było tutaj zdecydowanie mniej, jedynie, że ma beznadziejnych kapłanów, co już zresztą wiadomo było od dawna. Za to Kula Błota to chyba najciekawsze i najoryginalniejsze z bóstw Doliny. I najpożyteczniejsze!
Zakończenie sugeruje, że w następnej części konflikt ze Złym wejdzie w ostateczną fazę. I na to liczę, bo ile można to ciągnąć?
Ogólnie język książki jest bardzo prosty, niemal potoczny. Zdarzyły się nawet niegramatyczne zdania, co trochę nie przystoi serii tak popularnej.
Podsumowując, seria o Kociołku już nie jest apetycznym daniem, obecnie bardziej przypomina wielokrotnie odgrzewany kotlet. I owszem, smakować może, ale żuje się ciężko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz