sobota, 21 grudnia 2024

Dola i Los - Marcin Mortka

Tytuł: Dola i Los
Cykl: Drużyna do Zadań Specjalnych
Autor: Marcin Mortka
Wydawnictwo: SQN
Gatunek: fantasy

Nad Doliną zbierają się ciemne chmury. Złe i armia opętanej przez Szary Płaszcz księżnej Nelii szykują się do inwazji. W tym samym czasie książęta Stefan i Nikodem toczą ze sobą wojnę. Kociołek razem ze swoją drużyną do zadań specjalnych postanawia pogodzić zwaśnionych braci i zjednoczyć władców Doliny. Tymczasem Gryf głównym środkiem obrony przed siłami Złego. Na szczęście nad bohaterami czuwają Los, Dola i Kula Błota…

Przyznam się szczerze, że mam z tą serią pewien problem. Od kilku już tomów mam poczuciem, że fabuła tych książek drepcze w miejscu. Jakby Marcin Mortka miał pomysł, na dużo krótszą historię, ale popularność Kociołka wymusiła na nim rozciągnięcie tego wszystkiego. Bo mimo, że jednak w tym tomie coś rusza, rozpoczyna się pełnowymiarowa inwazja, stawka rośnie, siły wyższe angażują się w konflikt, to jednak czyta się to ciężko, uleciał urok, który „Nie ma tego Złego” jednak miało. Została jedynie dość naiwna treść i żarty, które po tylu powtórzeniach już nie bawią. Czuć zmęczenie materiału.

Dużym problemem dla mnie jest niewykorzystanie potencjału drużyny. Niby każdy z bohaterów ma jakiś wątek, coś tam się rozwija w tle. Widać, że seria powoli zbliża się do finiszu, bo kolejni z towarzyszy Kociołka znajdują sobie wybranki. Ale to wszystko dzieje się w tle, gdzieś na drugim, a nawet trzecim planie. A sama konstrukcja książki wręcz sugerowała, że będzie położony większy nacisk na poszczególnych chłopaków. Niestety tak się nie stało. W centrum cały czas są Kociołek i Sara. A szkoda, bo na przykład wątek Urgo byłby dużo ciekawszy, gdyby poświęcić mu chociaż odrobinę czasu! Toż to się praktycznie rozegrało poza stronami książki! Ja rozumiem, czytanie między wierszami, ale to już przesada! I powoli dochodzę do wniosku, że Zwierzak jest najrozsądniejszym członkiem drużyny…

Na plus jest fakt, że Sara awansowała na główną bohaterkę na równi z mężem, acz mam wrażenie, że po prostu jako bohaterka mniej wyeksponowana do tej pory jest po prostu powiewem świeżości w stosunku do chłopaków. A może po prostu autor ma na nią jeszcze pomysły. Acz muszę przyznać, że drażnił mnie w tej książce taki typowo „męski” feminizm, czyli kobiety są mądrzejsze od mężczyzn, bo są kobietami… Nie lubię tego. Ale za to podobało mi się, że dzieciaki Kociołka i Sary powoli zaczynają dorastać. I w ogóle relacje rodzinne w Gryfie były przyjemnie ukazane.

Całkiem fajnie wypadły interwencje sił wyższych. Pomysł z życzeniami do Los nie jest zły, ale jak już pisałam kuleje trochę wykonanie. O Doli było tutaj zdecydowanie mniej, jedynie, że ma beznadziejnych kapłanów, co już zresztą wiadomo było od dawna. Za to Kula Błota to chyba najciekawsze i najoryginalniejsze z bóstw Doliny. I najpożyteczniejsze!

Zakończenie sugeruje, że w następnej części konflikt ze Złym wejdzie w ostateczną fazę. I na to liczę, bo ile można to ciągnąć?

Ogólnie język książki jest bardzo prosty, niemal potoczny. Zdarzyły się nawet niegramatyczne zdania, co trochę nie przystoi serii tak popularnej.

Podsumowując, seria o Kociołku już nie jest apetycznym daniem, obecnie bardziej przypomina wielokrotnie odgrzewany kotlet. I owszem, smakować może, ale żuje się ciężko.


piątek, 13 grudnia 2024

Rozdroże kruków - Andrzej Sapkowski

Tytuł: Rozdroże kruków
Cykl: Wiedźmin
Autor: Andrzej Sapkowski
Wydawnictwo: superNOWA
Gatunek: fantasy

Wiedźmin Geralt, lat osiemnaście, właśnie ukończył trening w Kaer Morhen i po raz pierwszy wyrusza na szlak. Jednak zamiast na potwory, trafia na dezerterów usiłujących zgwałcić córkę wieśniaka. Dzielny młodzieniec ratuje pannę z opresji, a że w tym świecie żaden dobry uczynek nie przechodzi bez kary, w nagrodę czeka go stryczek. Na szczęście z opresji wybawia go inny białowłosy wiedźmin, Preston Holt, który proponuje mu pewien układ…

Powiem tak, nie czekałam na tę książkę. O ile Sagę Sapkowskiego kocham, tak jednocześnie uważam siedmioksiąg o wiedźminie za dzieło kompletne, skończone. Już „Sezon burz” był dla mnie kompletnie zbędny. Czy z „Rozdrożem kruków” jest tak samo?

Po pierwsze, jest to książka dużo lepsza niż „Sezon burz”. Widać, że Sapkowski wyciągnął wnioski z tamtej książki. W przeciwieństwie do „Sezonu”, „Rozdroże” nie jest nadmiernie rozciągnięte, nie ma w nim niepotrzebnych dłużyzn. O ile można narzekać, że książka jest za droga w stosunku do swojej długości, tak sama długość w żadnym razie nie jest wadą. Mimo niewielkiej objętości książka jest wypakowana treścią. Jest to też jedna z najbardziej skupiających się na wiedźmińskim fachu książek Sapkowskiego. Mamy tu kilka starć z potworami, parę z ludźmi, poznajemy szczegóły ataku na Kaer Morhen (bardzo różną od wizji jaką zaprezentował nam Netflix w „Zmorze wilka”) oraz kilka interesujących detali na temat różnych postaci, w tym wiek Geralta i prawdziwe imię Eskela.

Nowe postacie nie wydały mi się tak interesujące jak te znane z Sagi. W różnych recenzjach widziałam zachwyty nad charyzmą Prestona Holta. Ja jej nie widziałam. Owszem, jest w nim dużo z dorosłego Geralta, ale brakuje mu tego uroku, który Geralt miał, albo raczej mieć będzie. Sama jego historia jest, bardzo ciekawa. Nie do końca mnie tylko kupuje jego relacja z Geraltem, mógłby jej autor poświęcić odrobinkę więcej miejsca, nie jakoś dużo, żeby nie psuć dynamiki opowieści.

Z tła wyróżniła się jeszcze uzdrowicielka Vrai Natteravn. Bardzo podoba mi się koncept czarodziejki, która nie jest seksbombą i skończoną suczą tylko po prostu sympatyczną kobietą. I proszę nie zrozumieć mnie źle, ja te skończone sucze w Sadze bardzo lubię, ale miło zobaczyć coś innego.

Sam Geralt wywołał zaś u mnie mieszaną reakcję. Przez pierwsze 20% książki (czytałam w ebooku) niesamowicie mnie irytował i przez niego czytanie było męczarnią. Ale potem oduczył się mówić „no weź” i „obczaj” i zaczął komunikować się jak człowiek. Po prostu bardzo mnie ten slang młodzieżowy w jego wykonaniu denerwował, w ogóle nie pasowało mi to do tego świata. Kiedy znika ten problem Geralt się wyrabia. Nie jest jakimś superbohaterem, popełnia masę błędów, ma masę wątpliwości, bywa nieroztropny, nie raz dostaje łomot. Może to jeszcze nie jest ten Geralt, którego znamy z Sagi, ale widać, że kiedyś będzie.

Irytowało mnie też to, że w tej książce wiedźmini noszą oba miecze naraz na plecach, co jest charakterystyczne dla gier, ale w Sadze nie występowało. Wydaje mi się to zagraniem pod fanów gier, o tyle dziwnym, że nic innego z growego kanonu się tu nie pojawia, a niektóre informacje są wręcz z nim sprzeczne. Nie rozumiem, tylko ludzi narzekających na to, że książkowy Geralt okazał się młodszy od tego growego, przecież od dawna było wiadomo, że jest on młodszy od Nenneke, która jest człowiekiem i w Sadze była całkiem sprawna jeszcze, więc skąd się wzięło to zaskoczenie niektórych?

Ogólnie książka mi się podobała. Uważam, że jeśli ktoś lubi Sagę o wiedźminie, to jest to bardzo fajny dodatek do opowieści. Nic genialnego, nic nie dającego spać po nocach, ale jednak całkiem porządna historia. 


niedziela, 8 grudnia 2024

Wyborny trup - Augustina Bazterrica

Tytuł: Wyborny trup
Autor: Augustina Bazterrica
Wydawnictwo: Mova
Gatunek: dystopia

Osobiście jestem typem czytelnika, który woli grube książki. Wolę mieć czas na poznanie świata i postaci, na zżycie się z nimi i spędzenie z nimi jak najwięcej czasu. Nie lubię, jak historia kończy się nim jeszcze ma okazję się zacząć. Dlatego też nie przepadam za opowiadaniami. Istnieją jednak takie książki, które udowadniają, że nie potrzeba tysięcy stron na opowiedzenie historii. Ba! Istnieją książki, którym większa ilość stron mogłaby jedynie zaszkodzić, książki równie celne jak uderzenie pałką między oczy.

Taką właśnie książką jest „Wyborny trup” Agustiny Bazterrica. Książka opowiada o dystopijnym świecie, w którym w skutek wystąpienia śmiertelnego wirusa wszelkie kontakty i konsumpcja zwierząt stały się śmiertelnie niebezpieczne dla ludzi. W efekcie ludzkość przerzuciła się na kanibalizm. Główny bohater jest pracownikiem rzeźni, z jego perspektywy poznajemy funkcjonowanie tego nowego przemysłu mięsnego. Obserwujemy jak wpływa na niego żałoba po stracie syna, odejście żony, choroba ojca itd. W końcu jak radzi sobie z problemem, jakim jest mięsna samica (kobieta), którą dostał w prezencie…

Nie jest to książka dla ludzi o słabych żołądkach. Proces produkcji mięsa jest tutaj szczegółowo opisany, bardzo mocno uderza całkowita dehumanizacja jednostek przeznaczonych na rzeź. i szczerze, nie wiem co mnie bardziej przeraziło, ludzie specjalnie hodowani na rzeź, pozbawieni strun głosowych, żeby jak najbardziej pozbawić ich człowieczeństwa, całe życie trzymani w klatkach, czy też fakt, że nawet zwykli ludzie, mogli zostać przerobieni na mięso na czarnym rynku… Dość dziwnym elementem moralności społeczeństwa w książce jest fakt, że niewolnictwo jest  nim kategorycznie zakazane, czyli można człowieka zjeść, czasami nawet za życia, ale nie można tej samej jednostki wykorzystać jako siły roboczej. Podejrzewam, że chodziło głównie o jeszcze większą dehumanizację, podkreśleni, że to nie są ludzie, a tylko człowiek może być niewolnikiem.

Książka także dość typowy dla dystopii motyw okłamywania obywateli przez rząd. Nie ma w ogóle pewności, czy wirus był prawdziwy, czy po prostu wprowadzono kanibalizm jako formę walki z przeludnieniem. Moją osobistą teorią jest, że wirus był prawdziwy, ale konieczność przejścia na kanibalizm już nie. Bo jednak jakby nie był prawdziwy, to nie widzę sensu w pozbywaniu się wszystkich zwierząt.

A skoro już przy zwierzętach jesteśmy, sceny przemocy wobec zwierząt szokują w tej książce najmocniej, głównie przez to, że się ich nie spodziewałam. Wszelkich okropieństw względem ludzi można się domyślić już po samym tytule, ale znęcania się nad szczeniętami nie przewidziałam.

Przedstawione są także rozważania o tym, jak język, a szczególnie eufemizmy wpływają na odbiór pewnych sytuacji. W tym książka była dość podobna do „Roku 1984” Orwella.

Zakończenie mnie całkowicie zaskoczyło, w ogóle się go nie spodziewałam. Całkowicie zmieniło moje spojrzenie na głównego bohatera. Bez spoilerów powiem, że przypominało mi ono trochę „Opowieść podręcznej”. Nie jestem pewna, czy mi się podobało, czy nie było zbyt drastycznym zwrotem w odniesieniu to reszty książki.

Ogólnie uważam, że „Wyborny trup” to smakowita lektura o dość niesmacznym temacie, krótka, ale treściwa.


środa, 4 grudnia 2024

Murtagh - Christopher Paolini

Tytuł: Murtagh
Cykl: Dziedzictwo
Autor: Christopher Paolini
Wydawnictwo: MAG
Gatunek: Fantasy

Zacznę od tego, że seria Dziedzictwo Christophera Paoliniego to ukochane książki mojego dzieciństwa. Pamiętam, że byłam zafascynowana pierwszymi 3 tomami, potrafiłam godzinami gadać o smokach, na podwórku bawiłam się w Smoczego Jeźdźca… I nawet jeśli 4 tom i ogólnie zakończenie cyklu mnie zawiodły, to i tak mam do tej serii ogromny sentyment (co widać zresztą po moim nicku). Dlatego, gdy usłyszałam, że Paolini wrócił do tego świata nie mogłam doczekać się aż dostanę tę książkę w swoje łapki, szczególnie, że tym razem autor postanowił się skupić na moim ukochanym bohaterze z oryginału. Także zapraszam na opinię o książce, którą czytałam przez różowe okulary nostalgii.

Zaznaczę jeszcze, że przed czytaniem Murtagha nie powtarzałam sobie poprzednich książek.

Akcja książki rozgrywa się jakiś czas po obaleniu Galbatoriksa. Murtagh razem ze swoim smokiem Cierniem przemierzają Alagaësię wypatrując nowego zagrożenia. W końcu natrafiają na ślad Bachel, wiedźmy posługującej się magią bez słów.

Konstrukcja tej książki przypominała mi trochę grę komputerową: bohaterowie przybywają do nowej lokalizacji, wykonują zadania, ruszają dalej. Przy czym pierwsza połowa, w której robią misje poboczne, jest moim zdaniem ciekawsza. Może wątek z ratowaniem młodej kotołaczki nie jest nie wiadomo jak oryginalny, ale przyjemny. W międzyczasie autor zarysowuje relacje między Murtaghiem a Cierniem, pokazuje jak radzą sobie z traumami, ich różne podejście do tego, czym powinni się zająć. Podobało mi się to. Cierń jest bardzo ciekawie przedstawiony, widać, że jest bardzo młody i straumatyzowany, ma ataki paniki, a jednocześnie to wciąż jest smok. Widać także, jak ważni są dla siebie nawzajem z Murtaghiem.

Za to z drugą połową książki mam spory problem. Nie będę się czepiała tego, że Murtagh wpakował się w tarapaty zamiast poprosić Eragona o pomoc, bo jakkolwiek nie było to rozsądne, to rozumiem czemu nie chciał pomocy swojego idealnego młodszego brata bohatera. Za to dużym problemem jest to, że autor praktycznie powtarza ten sam wątek co w poprzednich tomach! Znowu Murtagh i Cierń zostają zniewoleni, znowu muszą robić okropne rzeczy wbrew swojej woli, znowu nie mogą się komunikować mentalnie… Panie Paolini, wymyśl pan coś nowego, a nie drugi raz to samo! Zwłaszcza, że chłopaki się nawet jeszcze nie uporali z traumą po poprzedniej rundzie! Po za tym czemu przez większość czasu bohaterowie są rozdzieleni i nawet nie mogą się komunikować? Ja tu jestem dla smoka i Jeźdźca, a nie tylko Jeźdźca, smok dostaje niesprawiedliwie mało czasu. Sama fabuła jest raczej poprawna, niezbyt oryginalna, ale bądźmy szczerzy, to nie jest książka, po której oczekiwałam oryginalności. Podobała mi się postać Urgala Uveka, w ogóle podobał mi się fakt poświęcenia czasu innym rasom, a nie tylko klasyczna trójca fantasy: ludzie, elfy, krasnoludy. Część wątków została nierozwiązana, wydaje mi się, że ta książka ma pełnić rolę pomostu pomiędzy poprzednimi tomami o Eragonie a tymi, które autor planuje jeszcze napisać. Tak więc pojawia się groźba nowego zagrożenia, poważniejszego niż Galbatorix…

Wątek romantyczny się pojawia, ale jest go bardzo mało, głównie w ostatnim rozdziale. Ja byłam z niego zadowolona, ale zdaję sobie sprawę, że nie każdemu przypadnie jego rozwiązanie do gustu. W każdym razie ja w moich różowych okularkach otwieram szampana, bo mój ukochany ship z młodości powstał z dna morskiego niczym Latający Holender.

Niesamowicie mnie w książce irytowało ciągłe nazywanie pająków owadami, nie wiem czy to wina autora, czy tłumacza, ale ktoś tu ewidentnie przysypiał na lekcjach biologii. Irytujące też było w pewnym momencie mieszanie formy męskiej i żeńskiej względem jednej postaci. Przez chwilę myślałam nawet, że to ja źle coś zrozumiałam, ale nie, to tylko tłumacz. Dziwne było też używanie „Lyrethu” jako wołacza imienia „Lyreth”, brzmi to bardzo nienaturalnie.

Podsumowując, to nie jest zła książka. Jest za to do bólu przeciętna. Czytało się ją dobrze, ale też obawiam się, że to zasługa moich różowych okularków. Jakbym miała te trzynaście lat pewnie byłabym w niej zakochana. Teraz? Nie żałuję poświęconego jej czasu, ale jestem daleka od zachwytu.