sobota, 21 grudnia 2024

Dola i Los - Marcin Mortka

Tytuł: Dola i Los
Cykl: Drużyna do Zadań Specjalnych
Autor: Marcin Mortka
Wydawnictwo: SQN
Gatunek: fantasy

Nad Doliną zbierają się ciemne chmury. Złe i armia opętanej przez Szary Płaszcz księżnej Nelii szykują się do inwazji. W tym samym czasie książęta Stefan i Nikodem toczą ze sobą wojnę. Kociołek razem ze swoją drużyną do zadań specjalnych postanawia pogodzić zwaśnionych braci i zjednoczyć władców Doliny. Tymczasem Gryf głównym środkiem obrony przed siłami Złego. Na szczęście nad bohaterami czuwają Los, Dola i Kula Błota…

Przyznam się szczerze, że mam z tą serią pewien problem. Od kilku już tomów mam poczuciem, że fabuła tych książek drepcze w miejscu. Jakby Marcin Mortka miał pomysł, na dużo krótszą historię, ale popularność Kociołka wymusiła na nim rozciągnięcie tego wszystkiego. Bo mimo, że jednak w tym tomie coś rusza, rozpoczyna się pełnowymiarowa inwazja, stawka rośnie, siły wyższe angażują się w konflikt, to jednak czyta się to ciężko, uleciał urok, który „Nie ma tego Złego” jednak miało. Została jedynie dość naiwna treść i żarty, które po tylu powtórzeniach już nie bawią. Czuć zmęczenie materiału.

Dużym problemem dla mnie jest niewykorzystanie potencjału drużyny. Niby każdy z bohaterów ma jakiś wątek, coś tam się rozwija w tle. Widać, że seria powoli zbliża się do finiszu, bo kolejni z towarzyszy Kociołka znajdują sobie wybranki. Ale to wszystko dzieje się w tle, gdzieś na drugim, a nawet trzecim planie. A sama konstrukcja książki wręcz sugerowała, że będzie położony większy nacisk na poszczególnych chłopaków. Niestety tak się nie stało. W centrum cały czas są Kociołek i Sara. A szkoda, bo na przykład wątek Urgo byłby dużo ciekawszy, gdyby poświęcić mu chociaż odrobinę czasu! Toż to się praktycznie rozegrało poza stronami książki! Ja rozumiem, czytanie między wierszami, ale to już przesada! I powoli dochodzę do wniosku, że Zwierzak jest najrozsądniejszym członkiem drużyny…

Na plus jest fakt, że Sara awansowała na główną bohaterkę na równi z mężem, acz mam wrażenie, że po prostu jako bohaterka mniej wyeksponowana do tej pory jest po prostu powiewem świeżości w stosunku do chłopaków. A może po prostu autor ma na nią jeszcze pomysły. Acz muszę przyznać, że drażnił mnie w tej książce taki typowo „męski” feminizm, czyli kobiety są mądrzejsze od mężczyzn, bo są kobietami… Nie lubię tego. Ale za to podobało mi się, że dzieciaki Kociołka i Sary powoli zaczynają dorastać. I w ogóle relacje rodzinne w Gryfie były przyjemnie ukazane.

Całkiem fajnie wypadły interwencje sił wyższych. Pomysł z życzeniami do Los nie jest zły, ale jak już pisałam kuleje trochę wykonanie. O Doli było tutaj zdecydowanie mniej, jedynie, że ma beznadziejnych kapłanów, co już zresztą wiadomo było od dawna. Za to Kula Błota to chyba najciekawsze i najoryginalniejsze z bóstw Doliny. I najpożyteczniejsze!

Zakończenie sugeruje, że w następnej części konflikt ze Złym wejdzie w ostateczną fazę. I na to liczę, bo ile można to ciągnąć?

Ogólnie język książki jest bardzo prosty, niemal potoczny. Zdarzyły się nawet niegramatyczne zdania, co trochę nie przystoi serii tak popularnej.

Podsumowując, seria o Kociołku już nie jest apetycznym daniem, obecnie bardziej przypomina wielokrotnie odgrzewany kotlet. I owszem, smakować może, ale żuje się ciężko.


piątek, 13 grudnia 2024

Rozdroże kruków - Andrzej Sapkowski

Tytuł: Rozdroże kruków
Cykl: Wiedźmin
Autor: Andrzej Sapkowski
Wydawnictwo: superNOWA
Gatunek: fantasy

Wiedźmin Geralt, lat osiemnaście, właśnie ukończył trening w Kaer Morhen i po raz pierwszy wyrusza na szlak. Jednak zamiast na potwory, trafia na dezerterów usiłujących zgwałcić córkę wieśniaka. Dzielny młodzieniec ratuje pannę z opresji, a że w tym świecie żaden dobry uczynek nie przechodzi bez kary, w nagrodę czeka go stryczek. Na szczęście z opresji wybawia go inny białowłosy wiedźmin, Preston Holt, który proponuje mu pewien układ…

Powiem tak, nie czekałam na tę książkę. O ile Sagę Sapkowskiego kocham, tak jednocześnie uważam siedmioksiąg o wiedźminie za dzieło kompletne, skończone. Już „Sezon burz” był dla mnie kompletnie zbędny. Czy z „Rozdrożem kruków” jest tak samo?

Po pierwsze, jest to książka dużo lepsza niż „Sezon burz”. Widać, że Sapkowski wyciągnął wnioski z tamtej książki. W przeciwieństwie do „Sezonu”, „Rozdroże” nie jest nadmiernie rozciągnięte, nie ma w nim niepotrzebnych dłużyzn. O ile można narzekać, że książka jest za droga w stosunku do swojej długości, tak sama długość w żadnym razie nie jest wadą. Mimo niewielkiej objętości książka jest wypakowana treścią. Jest to też jedna z najbardziej skupiających się na wiedźmińskim fachu książek Sapkowskiego. Mamy tu kilka starć z potworami, parę z ludźmi, poznajemy szczegóły ataku na Kaer Morhen (bardzo różną od wizji jaką zaprezentował nam Netflix w „Zmorze wilka”) oraz kilka interesujących detali na temat różnych postaci, w tym wiek Geralta i prawdziwe imię Eskela.

Nowe postacie nie wydały mi się tak interesujące jak te znane z Sagi. W różnych recenzjach widziałam zachwyty nad charyzmą Prestona Holta. Ja jej nie widziałam. Owszem, jest w nim dużo z dorosłego Geralta, ale brakuje mu tego uroku, który Geralt miał, albo raczej mieć będzie. Sama jego historia jest, bardzo ciekawa. Nie do końca mnie tylko kupuje jego relacja z Geraltem, mógłby jej autor poświęcić odrobinkę więcej miejsca, nie jakoś dużo, żeby nie psuć dynamiki opowieści.

Z tła wyróżniła się jeszcze uzdrowicielka Vrai Natteravn. Bardzo podoba mi się koncept czarodziejki, która nie jest seksbombą i skończoną suczą tylko po prostu sympatyczną kobietą. I proszę nie zrozumieć mnie źle, ja te skończone sucze w Sadze bardzo lubię, ale miło zobaczyć coś innego.

Sam Geralt wywołał zaś u mnie mieszaną reakcję. Przez pierwsze 20% książki (czytałam w ebooku) niesamowicie mnie irytował i przez niego czytanie było męczarnią. Ale potem oduczył się mówić „no weź” i „obczaj” i zaczął komunikować się jak człowiek. Po prostu bardzo mnie ten slang młodzieżowy w jego wykonaniu denerwował, w ogóle nie pasowało mi to do tego świata. Kiedy znika ten problem Geralt się wyrabia. Nie jest jakimś superbohaterem, popełnia masę błędów, ma masę wątpliwości, bywa nieroztropny, nie raz dostaje łomot. Może to jeszcze nie jest ten Geralt, którego znamy z Sagi, ale widać, że kiedyś będzie.

Irytowało mnie też to, że w tej książce wiedźmini noszą oba miecze naraz na plecach, co jest charakterystyczne dla gier, ale w Sadze nie występowało. Wydaje mi się to zagraniem pod fanów gier, o tyle dziwnym, że nic innego z growego kanonu się tu nie pojawia, a niektóre informacje są wręcz z nim sprzeczne. Nie rozumiem, tylko ludzi narzekających na to, że książkowy Geralt okazał się młodszy od tego growego, przecież od dawna było wiadomo, że jest on młodszy od Nenneke, która jest człowiekiem i w Sadze była całkiem sprawna jeszcze, więc skąd się wzięło to zaskoczenie niektórych?

Ogólnie książka mi się podobała. Uważam, że jeśli ktoś lubi Sagę o wiedźminie, to jest to bardzo fajny dodatek do opowieści. Nic genialnego, nic nie dającego spać po nocach, ale jednak całkiem porządna historia. 


niedziela, 8 grudnia 2024

Wyborny trup - Augustina Bazterrica

Tytuł: Wyborny trup
Autor: Augustina Bazterrica
Wydawnictwo: Mova
Gatunek: dystopia

Osobiście jestem typem czytelnika, który woli grube książki. Wolę mieć czas na poznanie świata i postaci, na zżycie się z nimi i spędzenie z nimi jak najwięcej czasu. Nie lubię, jak historia kończy się nim jeszcze ma okazję się zacząć. Dlatego też nie przepadam za opowiadaniami. Istnieją jednak takie książki, które udowadniają, że nie potrzeba tysięcy stron na opowiedzenie historii. Ba! Istnieją książki, którym większa ilość stron mogłaby jedynie zaszkodzić, książki równie celne jak uderzenie pałką między oczy.

Taką właśnie książką jest „Wyborny trup” Agustiny Bazterrica. Książka opowiada o dystopijnym świecie, w którym w skutek wystąpienia śmiertelnego wirusa wszelkie kontakty i konsumpcja zwierząt stały się śmiertelnie niebezpieczne dla ludzi. W efekcie ludzkość przerzuciła się na kanibalizm. Główny bohater jest pracownikiem rzeźni, z jego perspektywy poznajemy funkcjonowanie tego nowego przemysłu mięsnego. Obserwujemy jak wpływa na niego żałoba po stracie syna, odejście żony, choroba ojca itd. W końcu jak radzi sobie z problemem, jakim jest mięsna samica (kobieta), którą dostał w prezencie…

Nie jest to książka dla ludzi o słabych żołądkach. Proces produkcji mięsa jest tutaj szczegółowo opisany, bardzo mocno uderza całkowita dehumanizacja jednostek przeznaczonych na rzeź. i szczerze, nie wiem co mnie bardziej przeraziło, ludzie specjalnie hodowani na rzeź, pozbawieni strun głosowych, żeby jak najbardziej pozbawić ich człowieczeństwa, całe życie trzymani w klatkach, czy też fakt, że nawet zwykli ludzie, mogli zostać przerobieni na mięso na czarnym rynku… Dość dziwnym elementem moralności społeczeństwa w książce jest fakt, że niewolnictwo jest  nim kategorycznie zakazane, czyli można człowieka zjeść, czasami nawet za życia, ale nie można tej samej jednostki wykorzystać jako siły roboczej. Podejrzewam, że chodziło głównie o jeszcze większą dehumanizację, podkreśleni, że to nie są ludzie, a tylko człowiek może być niewolnikiem.

Książka także dość typowy dla dystopii motyw okłamywania obywateli przez rząd. Nie ma w ogóle pewności, czy wirus był prawdziwy, czy po prostu wprowadzono kanibalizm jako formę walki z przeludnieniem. Moją osobistą teorią jest, że wirus był prawdziwy, ale konieczność przejścia na kanibalizm już nie. Bo jednak jakby nie był prawdziwy, to nie widzę sensu w pozbywaniu się wszystkich zwierząt.

A skoro już przy zwierzętach jesteśmy, sceny przemocy wobec zwierząt szokują w tej książce najmocniej, głównie przez to, że się ich nie spodziewałam. Wszelkich okropieństw względem ludzi można się domyślić już po samym tytule, ale znęcania się nad szczeniętami nie przewidziałam.

Przedstawione są także rozważania o tym, jak język, a szczególnie eufemizmy wpływają na odbiór pewnych sytuacji. W tym książka była dość podobna do „Roku 1984” Orwella.

Zakończenie mnie całkowicie zaskoczyło, w ogóle się go nie spodziewałam. Całkowicie zmieniło moje spojrzenie na głównego bohatera. Bez spoilerów powiem, że przypominało mi ono trochę „Opowieść podręcznej”. Nie jestem pewna, czy mi się podobało, czy nie było zbyt drastycznym zwrotem w odniesieniu to reszty książki.

Ogólnie uważam, że „Wyborny trup” to smakowita lektura o dość niesmacznym temacie, krótka, ale treściwa.


środa, 4 grudnia 2024

Murtagh - Christopher Paolini

Tytuł: Murtagh
Cykl: Dziedzictwo
Autor: Christopher Paolini
Wydawnictwo: MAG
Gatunek: Fantasy

Zacznę od tego, że seria Dziedzictwo Christophera Paoliniego to ukochane książki mojego dzieciństwa. Pamiętam, że byłam zafascynowana pierwszymi 3 tomami, potrafiłam godzinami gadać o smokach, na podwórku bawiłam się w Smoczego Jeźdźca… I nawet jeśli 4 tom i ogólnie zakończenie cyklu mnie zawiodły, to i tak mam do tej serii ogromny sentyment (co widać zresztą po moim nicku). Dlatego, gdy usłyszałam, że Paolini wrócił do tego świata nie mogłam doczekać się aż dostanę tę książkę w swoje łapki, szczególnie, że tym razem autor postanowił się skupić na moim ukochanym bohaterze z oryginału. Także zapraszam na opinię o książce, którą czytałam przez różowe okulary nostalgii.

Zaznaczę jeszcze, że przed czytaniem Murtagha nie powtarzałam sobie poprzednich książek.

Akcja książki rozgrywa się jakiś czas po obaleniu Galbatoriksa. Murtagh razem ze swoim smokiem Cierniem przemierzają Alagaësię wypatrując nowego zagrożenia. W końcu natrafiają na ślad Bachel, wiedźmy posługującej się magią bez słów.

Konstrukcja tej książki przypominała mi trochę grę komputerową: bohaterowie przybywają do nowej lokalizacji, wykonują zadania, ruszają dalej. Przy czym pierwsza połowa, w której robią misje poboczne, jest moim zdaniem ciekawsza. Może wątek z ratowaniem młodej kotołaczki nie jest nie wiadomo jak oryginalny, ale przyjemny. W międzyczasie autor zarysowuje relacje między Murtaghiem a Cierniem, pokazuje jak radzą sobie z traumami, ich różne podejście do tego, czym powinni się zająć. Podobało mi się to. Cierń jest bardzo ciekawie przedstawiony, widać, że jest bardzo młody i straumatyzowany, ma ataki paniki, a jednocześnie to wciąż jest smok. Widać także, jak ważni są dla siebie nawzajem z Murtaghiem.

Za to z drugą połową książki mam spory problem. Nie będę się czepiała tego, że Murtagh wpakował się w tarapaty zamiast poprosić Eragona o pomoc, bo jakkolwiek nie było to rozsądne, to rozumiem czemu nie chciał pomocy swojego idealnego młodszego brata bohatera. Za to dużym problemem jest to, że autor praktycznie powtarza ten sam wątek co w poprzednich tomach! Znowu Murtagh i Cierń zostają zniewoleni, znowu muszą robić okropne rzeczy wbrew swojej woli, znowu nie mogą się komunikować mentalnie… Panie Paolini, wymyśl pan coś nowego, a nie drugi raz to samo! Zwłaszcza, że chłopaki się nawet jeszcze nie uporali z traumą po poprzedniej rundzie! Po za tym czemu przez większość czasu bohaterowie są rozdzieleni i nawet nie mogą się komunikować? Ja tu jestem dla smoka i Jeźdźca, a nie tylko Jeźdźca, smok dostaje niesprawiedliwie mało czasu. Sama fabuła jest raczej poprawna, niezbyt oryginalna, ale bądźmy szczerzy, to nie jest książka, po której oczekiwałam oryginalności. Podobała mi się postać Urgala Uveka, w ogóle podobał mi się fakt poświęcenia czasu innym rasom, a nie tylko klasyczna trójca fantasy: ludzie, elfy, krasnoludy. Część wątków została nierozwiązana, wydaje mi się, że ta książka ma pełnić rolę pomostu pomiędzy poprzednimi tomami o Eragonie a tymi, które autor planuje jeszcze napisać. Tak więc pojawia się groźba nowego zagrożenia, poważniejszego niż Galbatorix…

Wątek romantyczny się pojawia, ale jest go bardzo mało, głównie w ostatnim rozdziale. Ja byłam z niego zadowolona, ale zdaję sobie sprawę, że nie każdemu przypadnie jego rozwiązanie do gustu. W każdym razie ja w moich różowych okularkach otwieram szampana, bo mój ukochany ship z młodości powstał z dna morskiego niczym Latający Holender.

Niesamowicie mnie w książce irytowało ciągłe nazywanie pająków owadami, nie wiem czy to wina autora, czy tłumacza, ale ktoś tu ewidentnie przysypiał na lekcjach biologii. Irytujące też było w pewnym momencie mieszanie formy męskiej i żeńskiej względem jednej postaci. Przez chwilę myślałam nawet, że to ja źle coś zrozumiałam, ale nie, to tylko tłumacz. Dziwne było też używanie „Lyrethu” jako wołacza imienia „Lyreth”, brzmi to bardzo nienaturalnie.

Podsumowując, to nie jest zła książka. Jest za to do bólu przeciętna. Czytało się ją dobrze, ale też obawiam się, że to zasługa moich różowych okularków. Jakbym miała te trzynaście lat pewnie byłabym w niej zakochana. Teraz? Nie żałuję poświęconego jej czasu, ale jestem daleka od zachwytu.

niedziela, 24 listopada 2024

Guardian - drama

Tytuł: Guardian

Rok produkcji: 2018
Kraj produkcji: Chiny
Gatunek: c-drama, sci-fi, urban fantasy

Proszę państwa, przed państwem dziw nad dziwy: gejowski romans o duchach bez gejów i duchów. Chyli moja opinia na temat chińskiej dramy Guardian, będącej ekranizacją powieści pod tym samym tytułem. Oraz refleksję nad chińską cenzurą. Mogą pojawić się śladowe ilości spoilerów, zarówno do dramy jak i książki.

Ale po kolei. Podobnie jak książka serial przedstawia historię Wydziału Śledztw Specjalnych pod kierownictwem Zhao Yunlana, którego losy dziwnym zrządzeniem losu splatają się z profesorem Shen Weiem. I podobnie jak w książce fabuła kręci się wokół zbierania 4 artefaktów. I zasadniczo przez pierwszą połowę seria nawet wiernie podąża za historią znaną z książki, całkiem nieźle adaptując 1 tom, w drugiej połowie jest dużo więcej żonglerki motywami i zmieniania kontekstu scen, trochę mi to przypominało pod tym względem 3 sezon Wiedźmina, gdzie też można było rozpoznać mimo zmian czym się twórcy inspirują, acz muszę przyznać, że w przypadku Guardiana wypada to lepiej. No widać, że w tę dramę było włożone serducho, więc zmiany nie irytują tak jak mogłyby.

Niestety, jako, że powieść była dość krótka, fabuła została niemiłosiernie rozciągnięta i wypchana zapychaczami. Treści z książki starczyło by max na jakieś 15 odcinków, i to zakładając dość spokojne tempo, a dostaliśmy ich aż 40, z czego większość to typowy procedural. Przy czym zostało to jakoś dziwnie zmontowane, bo o ile poszczególne sprawy zajmują czas trwania jednego odcinka, to zamiast zamykać się w jednym zaczynają się w połowie i kończą w połowie następnego… Było to bardzo dziwne i pierwszy raz się z czymś takim spotkałam. Ilość odcinków wpłynęła również negatywnie na inteligencję głównego bohatera, gdzie w książce szybko kojarzył fakty, a tutaj zajmowało mu to po kilka odcinków.

 

Cenzury się spodziewałam, jak to w chińskiej adaptacji powieści BL, więc no fakt, że romans między głównymi bohaterami został wycięty to mnie nie zdziwiło, tak samo jak to, że wycieli krytykę polityki jednego dziecka, która była w książce. Jednak zaskoczyło mnie, że zmieniono całkowicie realia świata przedstawionego, wycinając wszystkie wątki związane z chińską mitologią czy magią i zastąpiono je kosmitami, podróżami w czasie i nauką. I jeszcze to powtarzanie co chwilę, że „magia nie istnieje, nie ma życia po śmierci, nie ma reinkarnacji jest tylko nauka!”… Gdzie cały główny wątek pierwowzoru obracał się wokół zaświatów i cyklu reinkarnacji. Do tego serial unika osadzenia akcji w realnym świecie, wszystkie odniesienia do chińskiej administracji zostały zastąpione fikcyjnymi zamiennikami. I prawdopodobnie zostało to zmienione już po nakręceniu, bo dosłownie przy niektórych liniach dialogowych bohaterom zmienia się głos.

 

Najlepiej wypadli bohaterowie, cała ekipa ma ekranową chemię i faktycznie przyjemnie się ich ogląda na ekranie, acz jest to takie typowo azjatyckie aktorstwo. Charaktery postaci są dość zbliżone do wersji książkowej, zmieniono tylko rolę niektórych z nich, np. zamiast mnicha buddyjskiego jest wynalazca, a zamiast nekromanty władca marionetek. Acz uczciwie muszę przyznać, że postacie drugiego planu dostały więcej czasu i sporo na tym zyskały. Największym minusem pod tym względem było usunięcie pewnej szarości moralnej obecnej w powieści. W serialu bohaterowie pozytywni nie mogą zrobić nic złego, nie mogą chować urazy, wszyscy są prawi i wybaczający… Dodano też kilka romansów na dalszym planie, oczywiście hetero. Były one jednak bardzo delikatne. No i duży minus za to, że kot większość czasu ekranowego spędza w ludzkiej postaci. No powiedzcie mi, kto by się chciał gapić na faceta w szelkach zamiast na puchatą czarną kulę sarkazmu?!

Jeśli zaś chodzi o kwestię dwójki głównych bohaterów, to powiem tak: Shen Wei tak jak w książce jest żoną idealną. Ba, facet jest nawet bardziej idealny niż w książce, bo wycięto wszystkie jego bardziej creepy cechy. Sprząta, pierze, gotuje, NIE stalkuje, NIE robi czerniny na własnej krwi, NIE planuje podwójnego samobójstwa. No i jest piękny, borze szumiący, jaki ten aktor jest piękny… Oglądałam to dla fabuły, ok?

Zhao Yunlan też jest podobny do pierwowzoru, acz w tej wersji w ogóle nie jest zainteresowany żadnymi romansami, nawet z kobietami (w książce był bi). Zamiast papierosa dostał lizaczka, no i zmienili mu broń względem książki, gdzie posługiwał się głównie magicznym biczem, tu ma tylko pistolet, bo NAUKA! Ciekawie rozwinięto jego relacje z ojcem. A do zarostu da się przywyknąć.

Co do samego aspektu BL. to postacie cały czas powtarzają, że łączy ich przyjaźń i tym podobne, ale chyba nikt tego aktorom nie powiedział, bo heteroseksualni faceci zdecydowanie nie patrzą na siebie w ten sposób.

Najbardziej względem oryginału zyskali antagoniści. Po pierwsze, jest ich więcej, bo poza głównym złolem dodano paru pomniejszych, w większości z całkiem sensownymi motywacjami, którym widz mógł może nie kibicować, ale przynajmniej współczuć i zrozumieć. Szczególnie historia z Pędzlem Zasług była pod tym względem dobrze zrobiona, podobała mi się bardziej niż oryginał. Sam główny zły, Ye Zun, zyskał trochę na inteligencji, bo jednak w książce był kompletnym idiotą. I muszę tu pochwalić aktora, Zhu Yilong gra w tej dramie podwójną rolę. Shen Weia i Ye Zuna, i faktycznie te postaci są od siebie na tyle różne, że musiałam sprawdzać czy to faktycznie ten sam aktor.

Zakończenie jest dużo smutniejsze niż w książce, niby wszystko się kończy dobrze, ale nie dla wszystkich. Trup ściele się zdecydowanie gęściej, co mnie dość zaskoczyło, bo przez większość odcinków raczej starano się tego unikać. Zdecydowanie za to podoba mi się wykorzystanie w zakończeniu czarnego scenariusza z książki (nie powiem dokładnie o co chodzi, żeby zbyt mocno nie spoilerować).

Ogólnie bawiłam się całkiem nieźle, acz chciałabym zobaczyć wierniejszą książce wersję z tą samą obsadą, bo zdecydowanie potencjał był.


Guardian - priest


Tytuł: Guardian
Autor: priest
Wydawnictwo: Sevem Seas
Gatunek: BL, urban fantasy, webnovel

Przed państwem chińskie geje, czyli moja opinia na temat Guardiana autorstwa priest (już sam pseudonim autorki wzbudza skojarzenia, nie?)

Historia zaczyna się gdy młody Guo Changcheng dzięki protekcji wujka dostaje pracę w Wydziale Śledztw Specjalnych, czyli specjalnej jednostce policji zajmującej się sprawami związanym ze zjawiskami nadprzyrodzonymi. Chłopak, mimo całkowitego braku predyspozycji do tej roboty (a w zasadzie do każdej…) już pierwszego dnia musi pomóc swojemu szefowi, Zhao Yunlanowi w śledztwie w sprawie tajemniczej śmierci na miejscowym uniwersytecie. W toku śledztwa bohaterowie poznają Shen Weia, wykładowcę na rzeczonym uniwersytecie, który z miejsca wpada Zhao Yunlanowi w oko. Jednak przystojny nauczyciel nie jest do końca tym, za kogo się podaje…

Fabuła podzielona jest na 4 części, akcja każdej toczy się wokół jednego z 4 artefaktów. Nie jest to jakaś literatura wysoka, miejscami widać, że autorka pisała na ilość (czy potrzebowałam całego akapitu poświęconemu temu jak długie rzęsy ma Shen Wei? Wątpię) a język orbituje między bardzo potocznym a niezwykle poetyckim (chociaż to akurat może być wina tłumaczenia, bo widziałam, że ludzie w internetach na nie narzekali). Ale jednak czytając bawiłam się doskonale, głównie dzięki bohaterom.

Najważniejsi bohaterowie:

Zhao Yunlan – dyrektor Wydziału Śledztw Specjalnych, tytułowy Guardian i główny bohater tej książki. Czy jest to moja nowa książkowa miłość? Jak najbardziej. Facet jest przystojny, inteligentny, kompetentny i całkowicie pozbawiony wstydu (przykłady wrzucałam na #smutne) oraz rozsądku i instynktu samozachowawczego. No, nie ukrywam, że mam słabość do tego typu bohaterów, kupił mnie zwłaszcza tym, że ma mózg i nawet używa. Poza tym, mimo, że typ jest dość natrętny to jednak na „nie” umie się odczepić. Bardzo podobały się też jego relacje z rodzicami, szczególnie w kontekście jego orientacji seksualnej, gdzie widać, że jego rodzice nie są zbyt szczęśliwi, że ich syn związał się z facetem, ale jednocześnie autorka ich nie demonizuje, no na Zachodzie to raczej by nie przeszło w tej formie.

Shen Wei – profesor uniwersytecki, tak naprawdę Emisariusz, ważna persona w zaświatach. No mam z tym facetem problem… Z wierzchu dżentelmen, a im bardziej go poznajemy tym bardziej coś jest nie tak. Bo jest ciut zbyt zaborczy i nadopiekuńczy na mój gust (chociaż jak na azjatyckie BL nie jest najgorzej…). Bo stalkował głównego bohatera i właził mu do mieszkania jak ten spał… (prawie jak Edej w Zmierzchu, tylko tu zamiast szesnastolatki obiektem uczuć jest 30letni facet). Bo podawał mu czerninę na własnej krwi, bez listy składników… Bo kłamał i próbował wmanipulować swojego ukochanego we wspólne samobójstwo… A jednak jestem go w stanie zrozumieć jego działania, w końcu chłop nie jest człowiekiem, nawet duszy nie posiada, a zresztą każdemu by odbiło, jakby przez parę tysięcy lat obserwował jak jego ukochany umiera i rodzi się na nowo nie pamiętając go… Ech, reinkarnacja to jednak pozwala na bardziej tragiczne historie miłosne, u nas to kochankowie giną tylko raz. Ale jednak na koniec się nawet zrehabilitował w moich oczach.

Guo Changcheng – dziecko nepotyzmu o złotym sercu. Jednostka wybitnie nieprzystosowana. To z jego perspektywy czytelnik poznaje ten jak funkcjonuje świat Guardiana. Guo, w przeciwieństwie do reszty bohaterów, nie wie nic o zjawiskach nadprzyrodzonych, co pozwala autorce na dość naturalną ekspozycję. Poza tym jest niesamowicie sympatyczną postacią i przyjemnie się obserwuje jak pod koniec zaczyna przejawiać szczątkowe oznaki kompetencji.

Daqing – gadający gruby czarny kot. Czy trzeba coś dodawać?: Gadający kot jest zawsze najlepszą postacią. Koniec kropka.

Zhu Hong – kobieta-wąż zakochana w Zhao Yunlanie bez wzajemności.

Chu Shuzhi – zombie nekromanta.

Wang Zheng – kadrowa duch.

Ogólnie większość postaci przechodzi większą lub mniejszą przemianę, pod tym względem jest to bardzo przyjemna powieść. Większy problem mam z samą fabułą, no o głównym antagoniście mogę powiedzieć tylko tyle, że jest. Niektóre wątki spięły się bardzo ładnie, w innych się pogubiłam. Zwłaszcza jeśli chodzi o kłamstwa Shen Weia i retrospekcje (chociaż nie wykluczam, że tu mógł zawinić mój angielski i nieznajomość chińskiej mitologii). Nie do końca też byłam w stanie dostrzec żeby Yunlan w swoim pierwszym wcieleniu zakochał się w Weiu, bo w teraźniejszości to owszem, widać i to bardzo, ale w retrospekcjach nie kupuję tego. Momentami miałam wrażenie, że niektóre postaci pojawiają się znikąd, a niektóre wątki pojawiają się moment i znikają (w pierwszym tomie Zhao Yunlan ma CHRONICZNĄ chorobę żołądka… która nigdy więcej nie jest wspomniana. To po co to było? Chyba tylko by Shen Wei mógł się nim zaopiekować. Acz bym była bardzo zdziwiona, gdyby ktoś kto się żywi zupkami chińskimi zalanymi kawą miał zdrowy żołądek…) Właściwie to samo zakończenie mi się podobało, wątków spiętych było więcej niż tych nie spiętych.

Poza właściwą fabułą książka zawiera 4 rozdziały specjalne. 3 z nich to lekkie historie osadzone parę lat po zakończeniu powieści. Zaś 4 to opowieść z jednego z poprzednich żyć głównego bohatera i przyznam, że nieźle się na nim wzruszyłam. Brakowało mi czegoś takiego w głównej historii.

Scen remontowych na szczęście brak, acz widać, że poza kadrem się remontują na potęgę. Na internetach spotkałam się z opinią, że jest to romans typu slow burn. No moim zdaniem nie jest, bohaterowie się dość szybko schodzą (już na początku drugiego tomu, do łóżka idą pod koniec tego samego tomu). Acz przyznaję, że porównuje to trochę do twórczości Mo Xiang Tong Xiu, gdzie romanse faktycznie pyrkały sobie powolutku i dopiero na samym końcu padały wyznania i remonty.

Spotkałam się też z opinią, że priest nie pisze romansów, bo jej książki skupiają się bardziej na fabule… i to niby miała być wada… Jak dla mnie fakt, że bohaterowie zajmują się czymś poza patrzeniem sobie głęboko w oczy i remontowaniem jest raczej zaletą książki, ale kim ja jestem żeby to osądzać, ja mam kosę z fankami chińskich BL bo miałam czelność skrytykować kiepskie porno w Grandmaster of Demonie Cutivation, więc ten tego… żaden autorytet ze mnie.