Autor: Bernard Cornwell
Minęło kilka lat odkąd Thomas z Hookton odnalazł Świętego Graala. Obecnie, znany jako Bâtard, dowodzi oddziałem, najemników stacjonującym w Castillon d’Arbizon. Łucznik otrzymuje od swojego seniora, hrabiego Northampton misję odnalezienia La Malice, miecza świętego Piotra. W międzyczasie Thomas ratuje hrabinę Bertille z rąk jej męża, co skutkuje ściągnięciem na niego kłopotów w postaci pewnego przepełnionego ideałami rycerza.
Tak jak się spodziewałam po zakończeniu poprzedniego tomu, jest to kontynuacja nikomu nie potrzebna. Thomas zasadniczo osiągnął już swoje szczęśliwe zakończenie, ma żonę, syna i oddział łuczników, o którym zawsze marzył. Naprawdę, do jego postaci nic już więcej dopisać nie można, chyba, że autor zdecydowałby się zepsuć tę idyllę. Na szczęście autor nie zdecydował się na to, nieszczęścia dotykające Thomasa bezpośrednio są tu zdecydowanie mniejszego kalibru, ale jednocześnie nic tu już ciekawego z głównym bohaterem się nie dzieje, bo on już jest w pełni ukształtowany.
Przez karty tej powieści przewija bardzo dużo postaci i wątków. Mam wrażenie, że powinna być ona o wiele dłuższa, bo większość z nich jest potraktowana po macoszemu. Bo nawet jeśli tu pojawia się coś ciekawego, to szybko musi zostać ucięte, żeby było miejsce na inne wydarzenia.
W ogóle odniosłam wrażenie, że wiele wątków się pojawiało w sumie po nic. Tak jak brat Michael, z którego perspektywy początkowo obserwujemy wydarzenia. W połowie książki jego postać praktycznie znika, nie ma żadnej konkluzji jego wątku. Ot tak, był zakochany w hrabinie, ale ta wybrała innego, więc braciszek przestał mieć jakiekolwiek znaczenie.
Sama rzeczona hrabina, Bertille zasadniczo nie jest nawet do końca postacią. Wiemy o niej tylko tyle, że jest młoda i piękna, i uciekła od męża. Nic o nie samej, pojawia się ona tylko jako obiekt uczuć mężczyzn, a nie jako osoba.
Niby dobrze, że autor zrehabilitował trochę Robbiego w oczach Thomasa i czytelnika, ale jednocześnie wątek ten kończy się nim ma czas wybrzmieć do końca. I jak już przy Douglasach jesteśmy, to mam do autora ogromną prośbę. Człowieku, jeśli wprowadzasz drugą postać o tym samym imieniu, nazwisku, tytule i stopniu pokrewieństwa wobec innego bohatera to od razu zaznacz wyraźnie, że to jest kto inny! A nie ja się przez kilkadziesiąt zastanawiam, czemu wujowi Robbiego nagle zmienił się wiek i charakter! A to po prostu był inny wuj… Ja rozumiem, że w tamtych czasach ludzie nie byli zbyt oryginalni jeśli chodzi o imiona i połowa rodziny nosiła to samo imię, ale to trzeba czytelnika poinformować, a nie liczyć, że się domyśli! Bo równie dobrze mogłam założyć, że autor się zwyczajnie pomylił!
Postać Rolanda jest chyba najbardziej interesująca, ale też autor nic ciekawego z nim nie robi. To przesiąknięty rycerskimi ideami młodzieniec, dziewiczy rycerz. Początkowo zapowiadało się, że autor pójdzie w zgłębianie dysonansu między tymi ideałami a rzeczywistością wojny, ale nie, Roland zostaje sprowadzony do roli zakochanego rycerzyka.
Bardzo polubiłam postać Keane, irlandzkiego studenta, który porzuca studia aby dołączyć do oddziału Thomasa.
Z antagonistów bardzo ciekawie się zapowiadał ojciec Calade, zakonnik z sokołem wyczuwającym kłamstwa, ale w zasadzie okazał się po prostu kolejnym sadystą w służbie Kościoła.
No i autor domknął wątek z kardynałem Bessèriresem, który moim zdaniem wcale nie musiał być domknięty, zwłaszcza, że Thomas przed akcją tej książki ani razu nie zetknął się z ambitnym duchownym osobiście. Ale nie będę też na to narzekać.
Samo zaś szukanie miecza świętego Piotra… No niby Thomas go szuka, ale bardziej błądzi po omacku i w ostateczności i tak znajduje go przez przypadek. Ale w sumie do takiego rozwiązania wątków szukania relikwii już przywykłam w tej serii.
I jeszcze tylko drobny komentarz odnoście polskiego wydania. Odniosłam wrażenie, że w tym tomie było sporo literówek. Nie jestem pewna, czy więcej niż w poprzednich, ale na pewno bardziej rzuciły mi się w oczy.
Podsumowując, jeśli podobały wam się poprzednie tomy, to możecie przeczytać i ten. Dostaniecie tu po prostu więcej tego samego, poziom jest bardzo podobny. Po prostu nie uważam, by ta książka była potrzebna, bo nie wnosi ona do serii nic nowego.