sobota, 6 września 2025

Dech Zimy - Robert Jordan

Tytuł: Dech Zimy
Cykl: Koło Czasu
Autor: Robert Jordan
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Gatunek: fantasy

Kolejny tom „Koła Czasu”. Kto nie czytał poprzednich tomów, to zapraszam tutaj na recenzję tomu pierwszego, bo w poniższej recenzji mogą zdarzyć się spoilery do poprzednich tomów serii.

Faile została uprowadzona przez Shaido. Perrin chce ruszyć żonie na ratunek. Elayne przejmuje władzę w Andorze. Rand planuje oczyścić męską połowę Źródła ze skazy, jednak wcześniej musi uporać się ze zdrajcami, którzy próbowali go zabić. Tymczasem Mat powraca do zdrowia i planuje ucieczkę z miasta opanowanego przez Seanchan.

Coraz bardziej podoba mi się światotwórstwo w tych książkach. To, jak różne są od siebie poszczególne narody, jak odmienne ich kultury i wyznawane wartości. Dodatkowo jest to świetnie uzasadnione warunkami, w jakich poszczególne ludy żyją. W tym tomie mamy okazję bliżej przyjrzeć się kulturze Seanchan, temu jak egzotyczna jest dla bohaterów. Muszę przyznać, że damane i cała otoczka kulturowa z nimi związana to przerażający koncept. Nie tylko dlatego, że te kobiety są traktowane jak zwierzęta, ale dlatego, że one nie czują potrzeby zmiany swego losu. Przerażające.

Poza Seanchanami możemy też lepiej poznać Lud Morza oraz Aielów, zrozumieć zasady sukcesji w Andorze, dynamikę relacji międzyludzkich w Altarze, czy odwiedzić Far Madding, miasto odcięte od Mocy. Wiele z pomysłów Jordana jest bardzo oryginalnych, a co najważniejsze, wszystkie są świetnie ugruntowane w świecie przedstawionym. Muszę przyznać, że pod tym względem „Koło Czasu” błyszczy.

Bardzo ciekawie rozwija się w tym tomie relacja między Randem a jego dziewczynami. Cała czwórka dochodzi to porozumienia. W sumie powinnam być oburzona, bo nie przepadam za poligamią, zwłaszcza w układzie gdzie to facet ma kilka kobiet, ale tu to działa. Głównie dlatego, że on nie ma z nimi łatwe życia. No i ta relacja wkroczyła teraz na trochę inny poziom. Ogólnie nie spodziewałam się, że ten wątek sprawi mi tyle frajdy. No i dzięki dziewczyną mamy też pełniejszy wgląd w psychikę Randa. A powiem, że chłopak czasem jest niepokojąco wyzuty z emocji.

No i z trójki ta’veren Rand jest w najszczęśliwszym położeniu, przynajmniej jeśli chodzi o kwestie uczuciowe. Perrin szaleje z obawy o życie żony. Naprawdę, serce się od tego łamie. Tymczasem sama Faile musi przywyknąć do roli gai’shain i przeżyć w wrogim środowisku. Zwłaszcza, że szybko wychodzi na jaw czyją jest żoną. Dziewczyna stąpa po cienkim lodzie, a fakt, że razem z nią do niewoli trafiły dwie charakterne królowe nic nie ułatwia.

Mat z kolei znowu trafił w łapy Tylin. Naprawdę irytuje mnie ta kobieta. Gdyby była facetem to ten wątek to byłby thriller o przestępcy seksualnym. Albo dark romans, na jedno wychodzi. A tak mam wrażenie, że autor nie traktuje tego do końca poważnie i u Mata rozwinął się pewien rodzaj Syndromu Sztokholmskiego. Ale ogólnie Mat jest najfajniejszą postacią w tej serii. W tym tomie rozwalił mnie, a proroctwo na temat jego potencjalnego małżeństwa zaczyna się spełniać.

Muszę też powiedzieć, że sama końcówka tego tomu to jest to, dlaczego czytam „Koło Czasu”. To był naprawdę fantastyczny rozdział, z wielką magią i licznymi pojedynkami. Zdecydowanie warte przeczytania. Świetnie podbudowane w poprzednich tomach. Wyjaśniające wiele spraw i pozostawiające czytelnika z nowymi pytaniami. A ponad wszystko całkowicie przewracające status quo. Cudowne.

Sam tekst miejscami mi zgrzytał, mam wrażenie, że z winy tłumacza, ale głowy nie dam, bo nie sprawdzałam jak było w oryginale. Po prostu zdarzały się zdania, w których brakowało sensu.

Podsumowując, świetnie mi się czytało tę część. Akcja była bardziej wartka niż w paru poprzednich tomach a całość nie sprowadzała się tylko do maszerujących armii. Bohaterowie zaczęli brać bardziej aktywny udział w wydarzeniach, a wiedza czytelnika o świecie została znacząco poszerzona. Polecam.